piątek, 30 lipca 2010

Joanna

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami...
A może całkiem gdzie indziej przyszła na świat taka jedna Joanna...
Nie urodziła się w zamku, pałacu czy innym dworze.
Ot - w zwykłym szpitalu. Nawet nie położniczym.
Miało to miejsce dokładnie 30.07.1990 o godzinie 03:55.
Po kilkudniowym pobycie na tym świecie stwierdziła, że wcale jej się tu nie podoba




Ale ponieważ odwrotu nie było, postanowiła jakoś ten świat ustawić "pod siebie". Zaczęła od trenowania słodkich uśmieszków - wszak nic tak nie wzrusza serc, jak promienny i przyjazny uśmiech (szczególnie ten pierwszy)




Następnie Joanna stwierdziła, że trzeba na otaczającą ją rzeczywistość popatrzeć również z innej perspektywy:




Jednak doszła do wniosku, że człowiek leżący na brzuchu jest mało przekonujący i wygląda jak smętny, bezbronny żuczek, a nie poważny obywatel.
I postanowiła zmienić perspektywę z horyzontalnej na nieco bardziej wertykalną :




Co niestety przyniosło ze sobą dramatyzm jedzenia łyżeczką bebługi zwanej buraczkami puree




Po tym traumatycznym przeżyciu Joanna postanowiła, że będzie stanowcza zarówno w odrzucaniu niechcianych pokarmów, jak i egzekwowania należnych jej przysmaków tego żywota.
Pierwszy wafelek zmemłany bezzębną szczęką wydawał się dobrym materiałem treningowym:






Dlaczego co dobre nie może trwać wiecznie?? Tak więc Joanna zdobyła kolejną umiejętność stanowczego żądania od życia tego, co w nim najsmaczniejsze:





A skoro żądanie nie zostało spełnione, postanowiła poćwiczyć kolejny manewr, czyli FOCH





Skoro nie udało się zastraszyć otoczenia groźnymi minami i fochami Joanna podjęła kolejną decyzję. Człowiek w pionie ma zdecydowanie większą siłę przebicia, niż ten siedzący




No to teraz Joanna poczuła się panią sytuacji. Wprawdzie czasem przydawała się jakaś pomocna dłoń...




... to jednak czas był najwyższy ruszyć na podbój świata na własnych nogach. Na wszelki wypadek - uzbrojona ;-)




Trzeba było jeszcze spróbować patrzenia na ludzi z góry.





Ale pociągała ją szybkość. Taka prawdziwa, a nie mało wygodny galop na cudzych ramionach.
I tak oto Joanna dosiadła swego pierwszego automobilu




Po tych pierwszych doświadczeniach stwierdziła, że charakter i pogląd na życie ma już mocno ukształtowane. Tak więc postanowiła zaakcentować ten fakt pierwszym tortem





Dziś mija 20 lat od dnia, w którym Joanna wyruszyła w podróż zwaną Życiem.

Rozwija skrzydła.
Ciągle trenuje zarówno słodkie uśmieszki, jak i fochy. Stanowczość z łagodną uległością.
Jest odpowiedzialnym człowiekiem.
Z pasją.
Pasją życia, pasją poznawania ciągle czegoś nowego.
Próbowania własnych sił.
Czasem wygrywa.
Czasem przegrywa.
Ale wstaje i dalej walczy.
Uzbrojona po zęby - a jakże!
W najcięższą broń - w inteligencję.

Niedługo zapewne nadejdzie dzień, w którym na zawsze zechce odlecieć z gniazda.
Teraz jeszcze wraca. Ale wiem, że to już niedługo.
I tak ma być.
Chociaż żal.
Chociaż chciałoby się, żeby czas się zatrzymał. Żeby wrócił do tego bezpiecznego miejsca, w którym trzymało się w ramionach słodko pachnący i posapujący tobołek z najcenniejszą na świecie zawartością.

Dzieci nie mamy na własność.
Trzeba pozwolić im na samodzielność. Chociaż strach ściska gardło...
Pozwolić na im na ich własne błędy. Chociaż mamy przecież receptę pt. "a nie mówiłam!".
Pozwolić im na pójście niekoniecznie taką drogą, jaka nam się wydaje jedynie słuszną.
Jedno tylko musimy: być obok. Tak na wszelki wypadek.


Córeczko! Wiem, że ideałem matki to ja nie jestem - chyba dobrze, przynajmniej nie jest nudno ;-)
Mam nadzieję, że jeszcze trochę ze mną wytrzymasz.
No i wypada złożyć Ci życzenia.
Życzę Ci, żebyś zawsze patrzyła na świat oczami wschodzącego słońca.
Życzę Ci, żeby jedyne obłoki na Twoim niebie przynosiły przyjemne orzeźwienie, a nie burze.
Życzę Ci, żeby Twoje plany zawodowe i sercowe spełniły się zgodnie z oczekiwaniami.

Moja kochana!
Nie ma co ukrywać - starzejesz się!
Więc ciesz się młodością, póki ją masz!! ;-P

Kocham Cię.
Mama.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Siemanarapa!

A więc nadeszło to, o czym pisałam czas jakiś temu.
Czyli nieuniknione...
Opuszczam Was.
Stuknięta nudziara odmeldowuje się ze świata blogowego.
Wcześniej, czy później musiało do tego dojść.
To nieodwołalna decyzja.








Cieszycie się? Pewnie tak...





No to Was zmartwię - JA TU JESZCZE WRÓCĘ!!! :-P


Wybywam w Polskę.
Konkretnie?

Vide zdjęcie nagłówkowe, avatar i ten post ;-)

Dostępu do netu mieć nie będę. Tzn mogłabym mieć, ale nie bardzo chce mi się lecieć dwa kilosy do biblioteki z kawiarenką internetową.
Bo po pierwsze - latać nie umiem, a po drugie - jakoś nie lubię bibliotek ;-D (skrzywienie zawodowe jak nic!)

Się wymoczę w zimnych wodach Bałtyku - krioterapia za free!
Się wygrzeję na gorącym piasku.
Się opalę na skwareczkę.
Się napcham fląderkami do wypęku.
Się polansuję w nowych kolczykach. A co!

Wzór na bezczela ściągnęłam z tej strony
Kapkę przerobiłam na własne kopytko i mam w co się ubrać ;-)

Tak więc moje kochane:

OPATRZYŁAM DRZWI W INSKRYPCJĘ - PRZEDSIĘWZIĘTO EKSPEDYCJĘ!!

Jutro o 5 rano ruszam sprzed własnej bramy, żeby po 462 km zaparkować na samiutkim koniuszku Polski.

Będę jak wrócę :-))

Paaaaa!!!

środa, 21 lipca 2010

Czwarta część kursu

A więc w końcu obiecywana od dawna czwarta częśc kursu frywolnego.

Dziś kwiatuszki :-)



Zaczynamy tradycyjnie. Tzn. robimy kółeczko i łuczek.
Natomiast w kolejnym kółeczku robimy jeden, duży pikotek.


Jakiej wielkości? Takiej jak średnica koralika, który będziemy wrabiać + mały zapas na dołączenie do innego kółeczka.




Koralik zakładamy na szydełko, haczykiem szydełka łapiemy za ten duży pikotek i przeciągamy go przez otwór w koraliku





Następnie łapiemy szydełkiem nitkę od kłębka, przeciągamy ją przez pikotek z koralikiem i zakładamy ją na igłę




Niteczkę od kłębka pociągamy tak, żeby doszła do samej igły i robimy dalej


I to cała filozofia ;-)



Jest jeszcze jedna metoda wrabiania pojedynczych koralików, czyli koraliki w kółeczku. (jak ktoś chce, może się pobawić w chiromantę i powróżyć z mej dłoni ;-))

Sposób ich wrabiania doskonale pokazała to Batka u siebie na blogu.
Nie będę w związku z tym powielać jej kursu, bo nie ma sensu.
Kurs Beaty jest bardzo przejrzysty i czytelny.
Zobaczcie zresztą same.

Niedawno dostałam maila od Gosi w sprawie podwójnych pikotków. Ja je nazwałam "piętrowe" ;-)
Gosia pytała mnie w jaki sposób można je zrobić na igle.
I muszę powiedzieć, że nie wiem. Usiłowałam je "rozkminić", ale jakoś mi pod górkę z myśleniem.
Tak więc może któraś z Was, moje kursantki pokusi się o rozgryzienie tego tematu?

poniedziałek, 19 lipca 2010

Czubek z certyfikatem

Wakacje zaczęły się, jak każdy zdążył zauważyć, kilka tygodni temu.
Powodów do radości z prawie dwumiesięcznej laby jest sporo.
Ale szczególnie jeden mnie nęcił - nieograniczony czas spania!
O tak! To jest to, co tygrysy lubią najbardziej!
-Żaden budzik nie będzie mnie zrywał bladym świtem o porze odpowiedniej dla piekarzy - myślałam sobie.
Jednak rzeczywistość przerosła oczekiwania. A może oczekiwania przerosły rzeczywistość?
Nie potrafię tego rozgryźć, bo jestem notorycznie niedospana.
Powód?
Przytoczę tylko kilka, bo więcej spowodowałoby totalne zatkanie bloga długością tekstu ;-)


Pewien wieczór.
Kładę się spać zmęczona jak pies Pluto po nocnej zmianie i mam ambitny plan spania do oporu.
Taaaa.... Jassssne...
Godzina 4 rano. Budzi mnie łomot, wrzask i wściekłe skrzeczenie.
Cóż się stało?
Sroka przypuściła frontalny atak na parapet. A dokładnie na jeden błyszczący w świetle porannego brzasku gwoździk...
Po dwóch takich porannych pobudkach wzięłam farbę i zamalowałam rzeczonego zabójcę mojego snu. Tzn. gwoździk pomalowałam - nie srokę ;-)
-No! Spokój - pomyślałam zadowolona.

Yhy! Owszem.

Do 5 rano dla miłej odmiany.

Śpię w najlepsze i nagle:
PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIISK i cisza...
Wyskoczyłam z łóżka z sercem w gardle i na balkon. Mordują kogoś, czy co?? Trza z odsieczą gnać, czy na 112 dzwonić?
Nieeee...
Nic z tych rzeczy.
Do sąsiadów przyjechała w odwiedziny córka z wnuczką.
Dziecię około dwuletnie komunikuje się ze światem zewnętrznym m.in. za pomocą pisku.
Częstotliwość dźwięku jest tak wysoka, że tnie gałęzie jak żyleta ;-)
Widać dziadkowie w desperacji wystawili wnusię na ogród, a sami próbowali jeszcze przydrzemać ;-)


Kolejna noc...
Zasypiam... Jak miło...
Świerszcze grają na potęgę, przez na szeroko otwarte okno wpada ożywcze, nocne powietrze...
I nie tylko!!!
Komary też!
Armia cała się zmówiła i napadła mnie jak cichociemni pod osłoną nocy!
Nie wiedziałam co w pierwszej kolejności mam z siebie zedrzeć: nogi, czy ręce.


Inna noc:
Psy dziamią u sąsiadów. Na co? A ja wiem? Na cokolwiek. Ot - sztuka dla sztuki. Żeby paszczory powietrzyć.
Następnego dnia sąsiadka opowiada komuś przez telefon:
-Wiesz? Mam dwa psy. Jednego na przechowaniu, a drugi mi się przybłąkał. Jak one mnie pilnują! Jeden szczekał na dworze, a drugi w przedsionku. I tak całą noc! Mądre jakie!

$@*&^%!$^ jak cholera mądre!!!

Kolejną noc psy spędziły w domu, ale sąsiadek niestety nikt nie pozbawił swobody i dokładnie o godzinie 0:06 rozpoczęły konwersację. Nie darły się wprawdzie jak wspomniana wcześniej dziecina, ale w nocy głos się niesie jak ta lala!
Z jękiem schowałam głowę pod poduszkę i jasiek, tak więc nie wiem o czym rozmawiały. Docierały do mnie jedynie przytłumione dźwięki, nie słowa.
Następnego dnia tata poradził mi, żebym w przyszłości po prostu przyłączyła się do rozmowy.
No jest to jakiś pomysł ;-)


Jak mi się już uda zasnąć, to śnią mi się różne dziwolągi.
Może nie będę opisywać poszczególnych snów, bo jakby je poczytał jakiś psychiatra, to natychmiast przyśle pod mój dom smutnych panów z kaftanikiem o zbyt długich rękawkach ;-)
Jako przykład posłuży jedno senne pogrążenie (żeby się bardziej nie pogrążać w Waszych oczach ;-))

A więc śpię i śnię...
I to jak pięknie!
Ba! Romantycznie tak więcej!
Otóż leżę ja sobie na miękkim łożu. Wokół mnie walają się w artystycznym nieładzie płatki róż...
Pachnie kwiatami (i kiczem ;-)).
U wezgłowia tegoż ukwieconego legowiska klęczy facet.
Przystojny jak młody Bóg!
I to męskie cudo wpatrzone we mnie jak obrazek, szepce mi wprost do ucha głosem namiętnym i przystojnym jako i on:
-Achhhhh! Jaka jesteś piękna! Ślicznie pachniesz... Cudownie wyglądasz... Jak marzenie... Uwielbiam cię... IDŹ ZRÓB SIUSIU!!!
No wiecie państwo???!!!
TAKIE zakończenie, po TAKIM początku??
Nie tak miało być do licha!!
Obudziłam się zbulwersowana. Jak on mógł tak mi przyziemnie po fizjologii pojechać??
No i jak tu dalej spać po czymś takim??


To tylko kilka przykładów moich "białych nocy".
Stwierdziłam, że koniec z tym!
Czas na odczynianie uroków!
Trzeba sobie machnąć coś na sen!
I uszyłam Śpioszki

Czujnie dwie, bo ta z długimi włosami została zaanektowana przez Anię.
Ruda jak łatwo się domyśleć jest moja ;-)
Wiem, że klasyczne Śpioszki powinny mieć zasłonięte łapką buźki i trzymać poduchy, ale ja wyszłam z założenia, że:
po pierwsze: to ja mam zasnąć za sprawą laleczki, więc poduchy im nie potrzebne
po drugie: wcale nie chcę, żeby mnie teraz dla odmiany budziło czyjeś ziewanie ;-)

Na fotce powyżej moja pani Kocica, która była uprzejma też się przyłożyć do mojego chronicznego niewyspania.
Otóż dziś rano zerwała mnie z łóżka wrzeszcząc pełnym oburzenia głosem, bo w misce wg niej było za mało jedzenia.
Tzn. było płasko, a ona lubi jak jest z czubem... Inaczej nie chce jeść.
Jak tak dalej pójdzie, to ja sama zostanę czubem z certyfikatem ;-)
Dziś próba generalna laleczki nasennej typu prawie voodoo ;-)

wtorek, 13 lipca 2010

Kocham komary!

Nie odbiegając zbytnio od ogólnoblogowej tendencji również i ja zabiorę głos w sprawie panoszących się w najlepsze upałów.
Otóż ja je kocham! Uwielbiam!
Doczekałam się w końcu! Szkoda tylko, że tak szybko miną :-(
Jak dla mnie może tak być cały rok! Zamiast choinki z przyjemnością ubiorę palmę ;-)
Moją siostrę z racji podobnych do moich upodobań do tropików jej znajomy nazwał ją jakże celnym określeniem: "albinoski murzyn"
Uważam, że to bardzo udane porównanie i chętnie sama o sobie też tak będę mówiła.
Ja się po prostu urodziłam w niewłaściwej strefie klimatycznej. I zdecydowanie odpowiada mi stan, kiedy to rtęć w termometrze mdleje mi z gorąca, niż kaszle z zimna.
Wolicie takie klimaty?

Czy takie?

Ja nie mam wątpliwości :-)
To tyle, jeśli chodzi o moją spowiedź w temacie meteorologicznym.

Jednak kilka dni temu sądziłam, że upał wypalił mi mózgownicę i coś ze mną nie halo...
Zamiatałam cierpliwie hektar kostki za domem. Słoneczko przyjemnie grzało.
Normalnie czułam jak "bladość ciał zanika", a w jej miejsce pojawia się apetyczny, delikatny miły dla oka brązik...
Nagle słyszę za plecami głosik Ani:
-Mamo?
-Mmmm?
-Czy możesz dmuchnąć żabę?

Yyyyyyhhhhh!!! W pierwszej chwili chciałam odpowiedzieć, że to niemożliwe, ponieważ to samce dmuchają...
Ale puknęłam się w czerep trzonkiem od miotły - przecież z dzieckiem gadam!
-Co mam zrobić??
-No dmuchnąć żabę! O tu! W tyłek! - powiedziała Aniusia cokolwiek niecierpliwie, podsuwając mi pod nos... żabę.
Spokojnie!
Papierową!
Ania przezywa ostatnio fascynację origami i tworzy różne cudaki.
Żaba wymagała solidnego dmuchnięcia. Lub jak kto woli napompowania ;-)
Dzięki sile moich płuc z płastugi zrobiła się całkiem przystojnym płazem.
Niestety, wydmuchana, znaczy nadmuchana przeze mnie żaba zaginęła gdzieś w akcji. Ale dopadłam żurawia.
Jak się nieszczęśnika ciągnie za ogon, to macha skrzydłami. Jakoś mu się nie dziwię - też bym pewnie machała czym popadnie, jakby mnie ktoś za ogon ciągnął (gdybym miała ;-))

Ja natomiast wpadłam w szał przetwórstwa owocowego.
Porzeczki (jak widać kilka fotek wyżej) ładnie dojrzały na krzaczkach.
Później się oskubały i wylądowały w durszlaku
Po to, żeby za kilka chwil zamienić się w konfiturę:

Agrest spotkał ten sam los ;-)
Jutro ciąg dalszy przetwórstwa. Tyle, że będzie sokowo ;-)

No i żeby nie było, że ja tylko przy garach stoję, albbo na miotle latam.
To tzw tfurczośc radosna. Czyli Ata sprawdzała, czy oprócz motylków i niekończącego się pledu dla Ani coś umie dziergnąć na szydełku ;-)
Same oceńcie. Ja tam w szał zachwytu i samouwielbienia nie wpadłam.

I na zakończenie dla moich wiernych czytelniczek i komentatorek zapowiedź czegoś co będzie ;-)
Czyli różyczki frywolne 3D.
Przypomniałam sobie, że wzór na nie mam od jakiś dwóch lat.
A to dzięki postowi Madziuli sprzed kilku dni. No i na ten tychmiast musiałam je zrobić. A w trakcie dziergania pojawił się kolejny pomysł. Ale o tym cicho sza! (póki co ;-))

Wzór na różyczki jest na blogu Bean
Ja mam wydruk z jakiejś innej strony ze wzorkami, ale niestety tradycyjnie nie zapisałam sobie jej adresu.
No to tyle!
Idę na dworek pławić się w ciepełku.
A na zakończenie powiem Wam, że kocham komary! Tylko one na mnie lecą! ;-)

środa, 7 lipca 2010

Z poślizgiem

Kochane moje wierne czytelniczki i komentatorki!
Bardzo Wam dziękuję za odwiedziny na blogu :-)
Przepraszam, że nie odpisywałam na komentarze, ale na skutek zawirowań życiowych kompletnie nie miałam czasu, ani nastroju na pisanie.
Czytałam z uśmiechem na paszczy to, co pisałyście pod poprzednim postem. Ale czasem jest tak, że słowa zamierają, zanim palce dotkną klawiszy.
Na pewno znacie to uczucie.
Takie obezwładniające.
Bezsensowność i bezsilność.
Chwilowo też mnie takie capnęło, ale jakoś się otrząsnęłam.
O szczegółach pisać nie będę.
Już jestem ogarnięta i normalna - o ile w moim przypadku w ogóle można o czymś takim mówić ;-).
Dzisiejszy wpis będzie jednak mega krótki.
Tak więc żeby nie przeciągać pokażę Wam wygraną w słodkiej zabawie u Eli

Prześmieszne ekoludki - zawieszki na komórkę :-)))
Zdjęcie jest z blogu Eli.
Oprócz nich, w kopercie była karteczka z miłymi pozdrowieniami i dwoma filcowanymi serduszkami :-)
Elu! Bardzo Ci dziękuję! :-))

Tak więc zgodnie z obietnicą, że będzie krótko - kończę wpis.
Idę czytać co u Was i odpowiedzieć na maile :-))
Buziaki!

niedziela, 4 lipca 2010

Zaległości

Oj zebrało mi się zaległości, że aż strach!
Postaram się jakoś wyjść tym postem na prostą.
Od czego zacząć?
Może od mało udanych "tforóf" zwanych "na bazie i ewentualnie" dekupażem.
Po pierwsze powstały dwie herbaciarki. Jednakowe. Więc pokazuję tylko jedną:
Swoją drogą nie wiem czemu zrobiłam fotkę tylko wewnątrz??
Ale wierzch jest taki sam jak coś ;-)
Aha! I na własny domowy użytek, naszą herbaciarkę nazwałyśmy z Asią "herbatnikiem". Jakoś tak lepiej nam pasuje ;-)

Kolejna rzecz, to kolejny chustecznik. Wahałam się szczerze mówiąc, czy Wam to cos pokazać, bo panieńskim rumienicem pałam jako ta dzięcielina, jak na niego paczam...

No zbuk za przeproszeniem!!


I kolejny horrorek w moim wykonaniu, którego nie można nazwać dekupażem!
Ot zwykłe pomazanie bejcą, naklejanie, lakierowanie i do widzenia. Tak se klient zażyczył, to ma!


Zdjęcia straszą! Pudełko też. Dobrany zespól, no nie? ;-D

I ostatni koszmarek. Pojemnik na wiecznie walające się długopisy i ołówki dla mojego osobistego taty. Mam nadzieję, że się nie przestraszy!


Dalej!
Zwalczyłam w końcu dwa staniki. Znaczy nie to, że zdemolowałam własne ochraniacze na biust, tylko o zabawę RR ;-)
Ten jest Krzychy

A ten Renuli

W tym tygodniu polecą do Anety.



Kilka tygodni temu nastawiłam nalewkę truskawkową, na którą przepis znalazłam na blogu u...
I tu Amba! Nie pamiętam u kogo!! Wydrukowałam przepis i nie pamiętam kompletnie komu go zawdzięczam!
Kto mnie poratuje i przypomni???



Również spory czas temu zrobiłam syrop z kwiatów czarnego bzu z przepisu Elizy (uff! to na szczęści pamiętałam!)
Czy działa? No ba!!
Moje młodsze dziecko cały rok szkolny było zdrowe jak tur! A wakacje powitała chrypką, kaszlem i ogólnym przeziębieniem.
Do lekarza nie było sensu ciągnąć młodych zwłok, więc zaserwowałam jej syropek domowy.
Nie smakował małej niedobrzycy, ale łykała dzielnie. Po dwóch dniach po przeziębieniu nie było śladu! Cud? Przypadek? Czy faktycznie to działa??
Jeden człowiek próbny to jak na moje potrzeby mało jakby. Czyhałam na drugiego delikwenta i się doczyhałam ;-)
Wczoraj byłam z rodzicem na targu.
Tata poszedł w jedną stronę, ja w drugą i mieliśmy się spotkać przy samochodzie, co by nie szukać się bezsensownie między straganami.
Spotkaliśmy się wcześniej. Już z daleka wiedziałam, gdzie mój rodziciel przebywa...
Kasłał wyjątkowo artystycznie i rozgłośnie!!
Tak więc zaproponowałam mu domowy syropek.
Cóż usłyszałam?
-Chcesz zostać całą sierotką, to dobrze! Wezmę ten wynalazek!
-No wiesz! - oburzyłam się - to ja tu z syropem i sercem na dłoni, a ty mnie tak szkalujesz??
-Tak, tak... Na zwierzętach nie testujesz, bo ci ich żal. To na własnym ojcu próby przeprowadzasz!
-Oooooo mój kochany! I tu się mylisz! Na młodszym dziecku własnym wcześniej testowałam!
-A to ok! Wezmę!
Wziął. Smakuje mu. Czy kaszel minie po nieflegaminie? Zobaczymy i doniosę ;-)

Jak widać na zdjęciu, oprócz syropu zrobiłam też dżemik truskawkowy z miodem i cytryną. Nie wiem, czy ma właściwości zdrowotne. Ale te smakowe są niebiańskie!
Przepis znalazłam na blogu mojej imienniczki Moniki


Co dalej?
A dalej to się chwalić będę!
Wygrałam candy u Joli
Jola robi piękne rzeczy. Między innymi cudowne karteczki i przepiękne świece.
I właśnie ja osobiście jestem od dwóch dni szczęśliwą posiadaczką zarówno świeczki jak i kartki pergamano:

W środku kilka bardzo miłych słów i zachęta do uzywania świeczki. Ale czyż można spalić takie cudo??
I jeszcze malutki szczegół kartki. Zwróćcie proszę uwagę na jej lewy, górny róg.

PERŁA proszę Was!!
I zachęcam Was do zajrzenia na blog czarodziejki Joli, ponieważ właśnie ogłosiła całoroczne candy. Czy muszę dodawać, że ja też się zapiszę?? ;-))

Skoro już jesteśmy przy zabawach blogowych.
Ela zaprasza do współtworzenia bloga "Robótki w podróży 2010". Zerknijcie, bo warto!
Ja się zapisałam do zabawy, ale musiałam zrezygnować - czas mi się kuuuurczy i obawiam się, że mogłabym się nie wywiązać z obietnic.
Ale Ela w dobroci swego serca obiecała mi, że furtkę jak coś mam otwartą i w każdej chwili mogę wrócić :-)
Dzięki Eluś!
Banerek do zabawy jest u mnie na blogu na samej górze po lewej stronie.

A na zakończenie już prawie tradycyjnie zapraszam do Garkotłuka na ciacho z owocami



Ufffff!
Zaległości nadrobiłam. Te blogowe póki co ;-))