poniedziałek, 21 listopada 2011

Duuuuuża buźka!!

Dziękuję wszystkim!!
Razem i z osobna za to, że nie pozostali obojętni na mój dramatyczny apel na FB i na mailu.

Niezorientowanym już klaruję o co chodzi.
Od pewnego czasu moja komórka zaczęła mieć narowy. Nie chciała słać mmsów do Orange.
A od wczoraj do żadnej sieci.
Dłubałam w niej na różne boki i strony. Konfiguracje stosowałam baaaardzo różne.
I nie chodziło mi o to, że ja bez mmsów żyć nie mogę, tylko o to, że jutro-pojutrze mam mieć nową komórkę, a tę aktualnie używaną obiecałam już dawno Ani.
Więc nie chciałam oddać dziecku niepełnosprawnego sprzętu.
Tak więc skoro sama nie poradziłam sobie z problemem, zadzwoniłam do pomocy technicznej.
Pomoc oddzwoniła dziś rano i powiedziała, że mam kilka opcji do wykonania.
Pierwsza to przywrócenie ustawień fabrycznych...
No problem!
Pyk i już!

Tyle, że jakoś mnie nie uprzedziła ta pomoc, że razem z przywracaniem ustawień kontakty mogą pofrunąć w kosmos!
Mimo, że mam je zapisane na SIM i zdublowane w pamięci telefonu!
Ustawienia fabryczne się ustawiły, a ja z zapałem podjęłam kolejną próbę wysłania mms'a...
Weszłam w książkę...

A tam...
BRAK KONTAKTÓW mi powiedziano!!
ZERO! NULL! proszę Was!!

Cóż sobie pomyślałam?
Że poza własnym numerem, to ja znam tylko ten na 112 i chyba z niego skorzystam, bo mam stan przedzawałowy!!
8 lat poooooszło w... niebyt!!

Kiedy złapałam oddech (se w płucko strzeliłam dla równowagi duchowej), zaczęłam myśleć.
Mało logicznie.
Pierwsza myśl:
-Zadzwonię do Agaty i się pożalę, co mnie spotkało!
Druga myśl:
-Jak zadzwonisz lebiego?? Zębami chyba! Numeru nie znasz!!
-To do Asi!
-Raz w rynnę, raz w parapet?
KUŹŹŹWWWAAA!!!
-Co robić???
Pragmatyk w moim cielsku podpowiedział jednoznacznie:
-Dawaj na FB i maila. Póki działają!
Jak pragmatyk poradził, tak i uczyniłam ;-D

Mam już lwią część kontaktów.
Dziękuję Wam, że nie olaliście mnie w tym duchu:
-Dzięki ci Boże! Co za ulga! Natręt mi odpadł!

Nawet nie wiecie, jak fajnie jest odbierać telefony typu no name i dowiedzieć się, że z drugiej strony jest ktoś, kto się wziął i przejął sytuacją w pewnym sensie sprowokowaną przeze mnie osobiście.

Dziękuję Wam za maile, smsy i gadulec!

Duuuuża buźka!!

Od dziś pokornie wszystkie kontakty zapisuję również w wersji papierowej, co i Wam polecam z całego serca!

Ps: Czy muszę dodawać, że mmsy dalej się nie ślą? ;-D

Technika to moje hobby - umiem obsługiwać żelazko!

sobota, 19 listopada 2011

Killer in spe...

Mało co brakowało, a kolejne posty pisałabym zza krat!
W poprzednim poście "uśmierciłam" siostrę, a dziś...
Prawie popełniłam morderstwo.
Ramię w ramię z przygodnie poznanym panem.

Może po kolei.
Jak już kiedyś tam pisałam, Ania uczęszcza na Uniwersytet Dzieci.
Zajęcia są w soboty.
Ona to uwielbia, a ja lubię. Bo mam godzinę takiego absolutnego spokoju.
Ona jest sobie na warsztatach lub wykładach, a ja mam luuuuuziiiik!!
Czekając na nią, czytam sobie beztrosko lub dłubię pierdoły robótkowe.

Dziś też tak miało być.
Ania weszła do auli Wydziału Biologicznego UW, a ja znalazłam sobie przytulne miejsce na jednej z licznych ław pod ścianą.
Mega! Sam kącik, idealnie oświetlony. W sam raz do dziergania peyotów.
Wzięłam sobie trzy sznury, bo oprócz wykładów, Ania miała dziś również warsztaty, więc miałam perspektywę ponad dwóch godzin absolutnego braku jakichkolwiek obowiązków ubocznych.
Cudownie!
Czułam się jak kot przed michą pełną śmietany kremówki!

Tjaaaa...
Już był w ogródku, już witał się z gąską :-/

Obok mnie usiadł sobie pan i obłożył się książkami.
Z ciekawości i choroby zawodowej zerknęłam co one za jedne.
"Jak czytać ze zrozumieniem w języku niemieckim" - przeczytałam i pomyślałam sobie przyjaźnie, że mój ci on (ten pan).
Później dobiła do nas jeszcze jedna pani z książką przed nosem.
Tak więc nasza trójca siedziała sobie ukontentowana do wypęku i pogrążona w swoich zajęciach.
Cisza...
Spokój...
Relaks i skupienie...

Do czasu...

Do czasu, kiedy to przyszła sobie pewna pani.
Pani nie siadła koło nas, tylko w sporym oddaleniu. Co i tak nie zmieniło jej SŁYSZALNOŚCI!!!

Pani ta wyjęła wynalazek zwany komórką i się zaczęło!!
-Bo wiesz Ewa, ja dziś upiekłam wiesz boczek wiesz spanierowałam kotlety wiesz zupę mam już wiesz gotową wiesz pranie zrobiłam jedno wiesz i powiesiłam wiesz i drugie nastawiłam wiesz
i wiesz jestem z Martą wiesz na wykładzie wiesz a Patrycja umówiła się z Krzyśkiem wiesz pewnie chcą wiesz pogadać wiesz pewnie wcześniej przewiduje wiesz wrócić wiesz nieee sama nie jestem wiesz mąż mnie wiesz przywiózł wiesz siedzi w samochodzie wiesz uczy się angielskiego wiesz bo słówka są ważne wiesz on to taki samouk jest wiesz jak byliśmy w Egipcie to wiesz on się dogadywał wiesz ale błędy pewnie robił wiesz ale to nieważne wiesz dawał radę wiesz nie zmarznie bo sobie silnik włączy i ogrzewanie wiesz i niech się uczy wiesz a ja mam ten płaszczyk wiesz ale tylko go od czerwca raz wiesz włożyłam bo wiesz do samochodu to ja wolę ten wiesz krótki kożuszek wiesz zaraz idę piętro niżej bo tu jest wiesz bufet taka kawiarnia wiesz i kawę sobie wezmę albo wiesz herbatę z cytryną wiesz taką gorącą wiesz...

I tak dalej i tak dalej...

Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na panią.
Pan obok mnie w tym samym momencie wydał identyczne sapnięcie i też łypnął na elokwentną.
Pani zbyt dobrze nie widziałam, bo dziergam bez okularów, więc objawiła mi się jako zmaza gadająco-dziamiąca...

Miałam nadzieję, że pani spełni swe marzenie i pójdzie się ochlać herbatą z cytryną.
Nawet pomyślałam życzliwie:
-A idź w cholerę! Może ci paszczę wykrzywi i zamilkniesz na wieki!!

Niestety...

Vis a vis pani rozgadanej siedziała pani z pogotowia. Czyli suport na wypadek gdyby komuś się coś stało. Takie przepisy - zgromadzenie ludzkie jest - pomoc medyczna obowiązkowa.

Pani pielęgniarka miała wyjątkowego pecha!
Bo pani babcia gadająca przez komórkę przerzuciła swoje zainteresowanie z bufetu na medyczną stronę zagadnienia.
-A pani to tu dużo ma do roboty? A po co pani tu jest? A coś się kiedyś działo? A co? A wie pani? Ząb mi się ułamał i tak mi strasznie język kaleczy i wie pani blizny wie pani normalnie już mam i wie pani dopiero w poniedziałek idę do dentysty bo wie pani wyjeżdżam do Egiptu i wie pani dobrze, że tu mi się złamał bo wie pani tak dwa tygodnie cierpieć to wie pani nie było by fajnie wie pani na dyżur to ja wie pani boję się iść, bo wie pani nie wiadomo jak to będzie bo wie pani ja lubię jak wie pani znam ludzi i lekarzy wie pani ten uniwersytet wie pani to bardzo dobra rzecz jest wie pani moja wnuczka to lubi wie pani ale córka nie mogła wie pani z nią dziś przyjechać...

I tak napier... przez bitą godzinę!!

Pomyślałam sobie, że opaczność robiła co mogła w celu ocalenia ludzkości i złamała jej ten ząb, ale ona ni w ząb nie wyhamowała w kretyńskim słowotoku...

Zerknęłam na zegarek. Były trzy minuty do końca wykładu.
Spakowałam swoje graty, założyłam okulary na nos i popatrzyłam ponownie na upierdliwą babcię. Westchnęłam ciężko.
I ten pan obok mnie zrobił w tym samy czasie toż samo.
Potem spojrzeliśmy na siebie.
On uśmiechnął się do mnie, lekko kręcąc głową.
Odwzajemniłam uśmiech i powiedziałam syczącym szeptem:
-ZABIJMY JĄ!!!
Facet zaczął się śmiać.
-ZABIJMY JĄ!!! LUDZKOŚĆ ODETCHNIE!!!
Gość nie wiem czemu poległ z czołem na stoliku zaśmiewając się do łez. Może perspektywa morderstwa tak na niektórych działa?
A ja poszłam wydłubać moje dziecko z tłumu równolatków.
Niestety - babcia również...
Dopadła wolontariuszki:
-A te pudełka to po co?
-Do głosowania czy się dzieciom wykład podobał czy nie.
-A jak to działa? Ktoś to sprawdza? A kolory tych karteczek to coś znaczą? A dużo tych karteczek? Wystarczy dla wszystkich? A co te dzieci tak pojedynczo wypuszczacie? A ta taśma to po co? A te krzesła? A ta aula taka wielka! Czy ona cała była zajęta?

Co ciekawe - ona wcale nie czekała na odpowiedź! Ona kłapała dziobem w celu bez celu!
A ja stałam jak na szpilkach i telepatycznie wrzeszczałam do mojego dziecka:
-WYCHODŹ JUŻ!!! ANIA!!! BŁAGAM!!! ANI SEKUNDY DŁUŻEJ TU NIE WYTRZYMAM!!!

Twarda jednak ze mnie facetka! Babci nie zatłukłam, chociaż łapy same się do niej wyciągały.
Powiedzcie mi - czy ja może mało cierpliwa na stare lata się robię?

piątek, 18 listopada 2011

Agata...

Jak sporo z moich czytelniczek wie, jestem jedynaczką.
Jedyne dziecko swoich rodziców.

Ale mam siostrę.
Ona też jest jedynaczką. Czyli jedynym dzieckiem swoich rodziców.

Dziwne?
Nieeee.
Po prostu - mój tata i Tata Agaty byli rodzonymi braćmi.
A my z braku prawdziwego rodzeństwa mówimy o sobie siostry. Wzbudzając tym zdumienie osób niezorientowanych ;-)
Nie będę tu pisać o niezrozumiałej więzi, która nas łączy. Można ją porównać tylko do tej, która spaja bliźnięta jednojajowe...
Często gęsto mamy między sobą coś w rodzaju telepatii.
Zdarzają się nam też te same rzeczy w tym samym czasie tyle, że w różnych miejscach.
Twierdzimy, że w zasadzie nasze codzienne telekonferencje mogłyby się toczyć bez słów - i tak wiemy o czym będziemy gadać ;-D


Dziś w nocy Agata odeszła...
To był szok!
Ziemia usunęła mi się spod nóg.
Pustka...
Żal...
Rozpacz...
Tylko tyle poczułam...


Spotkałam się z jej mamą.
-Jak to?? Jak mogła? Tak bez ostrzeżenia? Bez pozwolenia starszej siostry??
-No po prostu. Była bardzo zmęczona, położyła się spać i powiedziała, że nie ma zamiaru kiedykolwiek się obudzić i już jej nie ma. No umarła!! Nie rozumiesz??
-Rozumiem... Ale jak ona mogła? Tak po prostu?? Jak teraz mam żyć?
-A nie wiem! I nie licz na to, że cokolwiek po niej ci dam!
-Ja nic nie chcę! Skąd to przypuszczenie??
Wzruszenie ramion. zamiast odpowiedzi.
-Przecież wczoraj wieczorem gadałyśmy przez telefon i nic nie powiedziała, że umrze!
-Zawsze robiła, co chciała!
-Słuchaj - pochowamy ją w grobie Dziadków, z Tatą?
-Mowy nie ma! Na Wólce Węglowej!
-Gdzie??? I co?? Mam do niej tylko raz w roku jeździć??
-Co mnie to obchodzi! Ja mam wygodniejszy dojazd na Wólkę!
Zdruzgotała mnie...
Z rozpaczą w sercu wzięłam komórkę do ręki, bo ciągle nie wierzyłam, że Hoga odeszła...
-Muszę do niej zadzwonić! Niech mi sama powie, że nie żyje, do cholery! Inaczej nie uwierzę!!
Spojrzałam na wyświetlacz...










-Oooooo jasssssnyyyy gwint!! Za pięć siódma!! ZASPAŁAM!!!!!


Gadałam dziś z Agatą. Żyje i ma się dobrze.
Opieprz dostała za umieranie bez pozwolenia. Obiecała poprawę ;-D

niedziela, 13 listopada 2011

Sielsko-anielsko

W pierwszych słowach mojego postu pragnę napisać, że coś się blokuje od rana ;-)

Ale dziś nie powiem co, bo ma być sielsko-anielsko. Jak to przy niedzieli.

Wczoraj ponownie byłam w miłej gościnie u Sylwii
Nawiasem mówiąc czasem mam wrażenie, że ja już u niej mieszkam ;-)

Jak to zwykle przy takich spotkaniach bywa, nie obeszło się bez nauk wzajemnych.
Tym razem nauczała mnie nasza wspólna koleżanka Mirka.

Się mogła wyżyć jako ciało pedagogiczne, ponieważ na kilka godzin przed moim przybyciem tajemną wiedzę na temat powstawania skrzydlatych ludzików przekazała jej właśnie Sylwia.

Tak więc koralik za koralikiem i się zrobił taki ło gostek:

Dumna i blada pokazałam go dziś Ani i tak koło południa zasiadłyśmy do dłubania.

Ania jak zwykle poświęca się całą duszą temu co robi:

Jako pierwsze powstały tzw duże aniołki.
Oto one:
Różowy zrobiony przez Anię

Błękitny mój:


Ale jednak takie dużo formy nam nie pasowały.
Przerzuciłyśmy się na drobnicę ;-)
Ja zrobiłam takie:


Natomiast Ania...
Ania pognała w kierunku absolutnej miniaturyzacji i poeksperymentowała z zestawianiem kolorków.
I oto jakie fajne jej wyszły:


Jak są duże, obrazuje poniższe zdjęcie z zapałką

Robi wrażenie, no nie ;-D


No i fotka grupowa:


Korzystając z okazji, zdementuję plotkę, że anioły produkuje się w niebie.
O nie!
One powstają z absolutnego chaosu!


Wciągające są te aniołki! I to bardzo! Idę zaraz dalej produkować następne skrzydlaki ;-)

Ale zanim pójdę, wrzucę jeszcze dwie fotki.
Całkiem nie w temacie, ale obiecałam wczoraj Sylwii w obecności Mirki, więc się nie będę migać
;-)


No to spadam do chaosu ;-D

środa, 9 listopada 2011

Nuuda!!

A więc dziś będzie nawiązanie do poprzedniego wpisu.

Od początku.
Niczym nie wybuchnęłam dodatkowo.

Mimo iż jest środa żyję! W całości! I dom też stoi.
Nic spektakularnego się nie wydarzyło.

Rozczarowane?
SORRRY! ;-D

To trochę Was pocieszę robótkami.

Pisałam, o ile ktoś zauważył, że ludź blokował szal.
Ludź go zblokował.
I ludź go ma!

I szal bez ludzia:
A teraz dane techniczne: włóczka Angora Gold BD 3507
Druty nr 6. Zużycie 10 dag, 550 m.
Przed blokowaniem: 140 cm x 40 cm
Po blokowaniu: 184 cm x 54 cm.
Wzór (bardzo prosty) jest tu.
Ludź jest zadowolony jak coś ;-)

Poza tym czas jakiś temu ludź zrobił sobie...
No co??? Cóż takiego ludź sobie zrobił?
Ano szal :-DD
Robiłam go i robiłam!
Myślałam, ze mnie mrówki drobne przy nim zeżrą! Nuuuda!
Ale cieplutki jest, więc wybaczyłam mu monotonię dłubania.
I dane techniczne:
włóczka Angora Batik, 440 m (50% moher, 50% akryl) kupiona tym razem w stacjonarnym sklepie.
Zużycie 30 dag. Druty nr 4.
Długość gotowca 150 cm. Szerokość "w spoczynku" ok 50 cm.
W zwisie naramiennym na ludziu szerokość się powiększa do ok 85 cm.

Poza tym dłubnęły się dwie bransoletki:

Koraliki Euroclass 2a2b2c



Koraliki bez nazwy. Poniewierały się bez sensu, to je ujarzmiłam ;-)

A na koniec zapraszam do Garkotłuka.
Znajdziecie tam dwa nowe przepisy na wspomniane przez ludzia dwa produkty żywnościowe:
piernik i dżem truskawkowy z miodem i cytryną.
To jak? Bardzo jesteście rozczarowane dzisiejszym wpisem? ;-)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Przypadki pewnego ludzia...

Poniedziałek. Pora obłędnie niesprawiedliwa. Budzik wyrywa ludzia z czułych objęć Morfeusza.
Ludź niechętnie otwiera zaspane oko.
Potem drugie, równie zapyziałe...
Po kilku minutach ludź dźwiga swe obłe ciało do pionu i ziewając nieludzko, aż w szczęce strzela łapie za zasłonkę, zasuniętą wieczorową porą, coby ludziowi łysy na niebie po oczach nie dawał.
Zasłonka postawiła ludziowi twardy opór...

Ludź nie odpuszcza i dalej ciągnie.
Bez zmian!
Ludź podniósł niechętnie głowę do góry i stwierdził, że jakimś cudem "żabki" w ilościach sztuk pięciu powiewają luzem na karniszu i nie pozwalają zasłonie na lekki suw po karniszu.

Ludź miał trzy opcje do wyboru:
1: olać i zostawić tak jak jest
2: szarpać dalej gałganem, licząc na to, że jego determinacja zwalczy opór wrednych żabek
3: wejść na parapet i przypiąć rzeczone gdzie ich miejsce.

Co wybrał ludź?

Ano punkt trzeci...
Wlazł ludź zaspanymi swemi nogami na parapet, przypiął wredne płazy i o dziwo nie spadł ludź na glebę, czego można się było spodziewać zważywszy na stan rozespania ludzia.

Ludź po ablucjach łazienkowych posnuł się do kuchni usiłując dla odmiany nie zwindować się ze schodów, co było nieco utrudnione z powodu tradycyjnie przyczepionego na stałe do łydki wiecznie głodnego kota...

Ludź strząsnąwszy kota za pomocą pełnej jego miski, przystąpił do sporządzania sobie śniadania.

Ludź od lat jada takie samo śniadanko - dwa tosty- jeden z żółtym serem, drugi obowiązkowo z czymś słodkim (dżęm, konfitura. miód).

Ludź stwierdził absolutny brak dżemu.

Więc stwierdził, że mu się nie chce iść do spiżarni i wykorzysta to, co ma pod ręką, czyli miód.

Ludź otworzył słoik i... Mimo zaspania coś zajarzył...
-Eee... Co on jakiś taki? - zapytał ludź samego siebie.
Miód wyglądał dziwnie...
Jakiś taki spieniony jakby...
Ludź dla pewności powąchał.
I ludzia odrzuciło!
Kwas!! I to jaki!
Ludź z czystej i badawczej już ciekawości pogmerał w miodku łyżeczką i z radosnym zdumieniem odkrywcy stwierdził, że im bardziej się gmera, tym więcej się się "pieni"!
I posykuje jakby!
Nonono! Ludź czegoś takiego w swym długim życiu jeszcze nie widział!

Tak więc jako iż ludź ze słodkiego ranną porą nie zrezygnuje, powędrował on był do spiżarni.
Popadł w chwilowe zamyślenie nad baterią słoików własnoręcznie zrobionych przetworów i po chwili wahania wybrał dżemik agrestowy.
Wędrując do kuchni usiłował go odkręcić.

Ludź mimo iż mikrej jest postury, parę w łapach ma jak Goliat i wszelkie przetwory otwiera bez większych problemów.
Ba! Nawet mąż ludzia czasem się załamuje i mówi:
-Weź to otwórz, bo ja nie mogę.
Tym razem jednak ludź nie dał rady.
-Jak nie chcesz po dobroci, to ja cię nożem!
Ludź podważył wieczko, psyknęło obiecująco i... dalej NIC!! Słodka zawartość pozostawała poza zasięgiem głodnego ludzia.

Ludź miał po raz kolejny tego poranka wybór:
1: zrezygnować z agrestowego i wziąć inny słoik ze spiżarni
2: lizać dżemik przez szkło

Opcja druga mało ludziowi odpowiadała, więc ludź powędrował do spiżarni po kolejny dżemik.
Tym razem wybór padł na truskawkowy z miodem i cytryną.
I znowu biedny, co raz bardziej głodny ludź, nie mógł sforsować solidnie zassanego słoika!
Ponieważ jednak ludź się już prawie obudził, a wraz z nim i jego furie, wieczko się otworzyło - aczkolwiek niechętnie. Ludź zjadł w koncu poranną strawę, strzelił sobie w płucko i poczuł, że żyje.

I mógłby znowu iśc spać ;-)

Nic z tego.
Ludź musiał obudzić dziecko, zawieźć je do szkoły a siebie do pracy.

O dziwo w pracy ludź nie był narażony na żadne ekscesy.
Po pracy ludź dostał jakiegoś dziwnego, niczym niewytłumaczalnego szwungu.
Ludź zrobił zakupy, następnie obiad, pastę do kanapek, upiekł piernik, zblokował szal ażurowy, poślinił się nad nowiutkimi właśnie przysłanymi koralikami, odbył ludź kilka rozmów telefonicznych, nie zdając sobie nawet sprawy kiedy spakował się do pracy i zrobił pranie.
A wszystko to w ciągu 3 godzin. I ciągle ludź miał poczucie czasu wolnego!

I to uśpiło ludzia czujność!
Bo ludziowi za dobrze szło.
Ludź nie wyciągnął wniosków z poranka rozpoczętego na parapecie...

Wspomniany piernik przestygł na tyle, że mógł ludź sporządzić polewę.
Ludź dysponował tzw "gotowcem".
Ludź wnikliwie przeczytał instrukcję obsługi polewy. I głupio się ucieszył, że może ją wstawić do kuchenki mikrofalowej.
Ludź czujny jak owsik w ... wiadomo w czym - nastawił na mniejszą moc i krótszy czas, niż instrukcja przewidywała.
W tym czasie ludź prażył na patelni płatki migdałowe.
Błogostan ludzia został brutalnie przerwany głuchą detonacją.
Z kuchenki.
Ludź w panice skasował program, wcześniej wykrzykując dramatycznie:
-Jak to cholerstwo zatrzymać???
Jak ludź otworzył kuchenkę, to się zdumiał...
Polewa była wszędzie...
W całej kuchence. Tylko nie w torebce...
I do tego z kuchenki waliło zapachem spalonej na węgiel czekolady.
Po raz drugi w tej samej kuchni, tegoż samego dnia ludź się zdumiał, bo czegoś takiego ludź jeszcze nie dokonał! Ludź i jego otoczenie wybuchało różnymi rzeczami, ale kuchenką jeszcze nie!
Ludź westchnął, kuchenkę umył.
I pogratulował sobie czujności w zakupach, bo kupił był dwie polewy! Sam nie wiedział, czemu dwie mu do koszyka weszły, ale w tym momencie zrozumiał...
Wizję niewidzialną miał jak widać!
Tym razem ludź nie ryzykował i rozpuścił polewę w gorącej wodzie.
Ludź migdałami uprażonymi (nie spalonymi o dziwo!) piernik posypał i stwierdził filozoficznie, że
-Jaki poniedziałek, taki cały tydzień!

Na koniec pytanie:
kim jest ludź i co go jeszcze w tym tygodniu zadziwi?

wtorek, 1 listopada 2011

Odmeldowuję się.

Tym, którzy się martwili moim podejrzanym milczeniem, smażyli maile o treści różnej (od zaniepokojonych, do prawie pogróżkowych), zapytywali dyskretnie esemsesami czy jeszcze żyję, dzwonili czyli ogólnie tym, którzy rozpisali za mną listy gończe bardzo dziękuję :-)

Czas ostatnio jest u mnie towarem deficytowym! I to bardzo.
Nie będę się rozpisywać czemu. Kto wie, to wie i rozumie.

Tak więc, jako iż czas to pieniądz nie traćmy go i przejdźmy do meritum dzisiejszego postu.
Będzie minimum słów, ale maksimum zdjęć.
Oczywiście autorstwa mojego zawodowca, czyli Joanny

Wzorem koleżanek dłubiących w koralikach tym razem również i ja opiszę, co na zdjęciach widać ;-)



Peyot - koraliki Toho w konfiguracji 2a3b. Łapy i podwozie kota. Fredka.




Koraliki Knorr Prandell - 2a2b2c. Aparat chyba Kijew.



Powyższa raz jeszcze i jej młodsza siostra:

Koraliki Knorr Prandell również w konfiguracji 2a2b2c. Wiszą na kryształowej miseczce. ( Chuda! Ona nasza jest, ta miseczka???)




Toho - 2a2b2c. Ucho należy do filiżanki, a filiżanka do kompletu kawowo-deserowego.





Peyot dziewczyński nr 1: koraliki Knorr Prandell 3a3b.
Kot. Tym razem skarbonka.




Dziewczyńska nr 2: koraliki Knorr Prandell 3a3b
Misiek polarowy hand made by me. Właściciel - Anna.


A teraz Turki:

Patyczki Euroclass, koraliki no name jeszcze czechosłowackie typu benzynki.
Lawenda z własnego ogrodu. Samodzielnie suszona. Nie upchnięta w saszetkach.



Patyczki Euroclass, koraliki Knorr Prandell.
Parapet. Kot Fryderyk. We fragmencie.



Patyczki i koraliki Euroclass.
Filiżanka ze wspomnianego wyżej kompletu.



A na koniec kolczyki do bransoletki
Wszystkie koraliki no name.
Dzwonek z kolekcji panny Anny.


Mam nadzieję, że opisy pod fotkami są zrozumiałe ;-D
To tyle na dziś. Kolejne bransoletki powstają, inne wiszą na nitkach i czekają na swoją kolej i udzierganie. No to się odmeldowuję.