sobota, 28 lipca 2012

Psuja ja (cz.2)

No to ciąg dalszy poprzedniego wpisu.

Pogoda była bardzo różna... Z przewagą tej takiej sobie...
Razu pewnego słońce paliło jak oszalałe, zapowiadając burzę.
I burza przyszła. Z ulewą. I to taką typu "urwanie chmury".
Siedzimy sobie w kuchni z moją sis.
Agata podchodzi do okna i spoglądając na nasze zalane wodą autka mówi:
- Ależ ci szyby zaparowały od środka! Czemu?
- A ja wiem? Może dlatego, że był  wściekły upał, teraz gwałtownie się ochłodziło i zaparowały.
Ale wyjrzałam  i ja.
No faktycznie - mgła spowiła wnętrze mojego jeżdzidła.
A  Agaty nic a nic.
- Może mam szybę ciut uchyloną? Jak przestanie padać, to pójdę sprawdzić.


No i poszłam.
Kliknęłam w kluczyk i... ZERO REAKCJI!!
No to jeszcze raz.
I raz jeszcze.
I NIC!!!
Samochód mnie nie dopuszcza do wnętrza.
- Z klucza otwórz - poradziła mi któraś z dziewczyn.
- MOWY NIE MA!! Wyć zacznie i co ja zrobię?
Podebatowałyśmy chwilę i doszłyśmy do wniosku, że mogą być dwie przyczyny:
1 - zamokło coś i centralny zamek nie działa - mus czekać, aż wyschnie.
2 - bateria w pilocie zdechła i nie ma siły podnieść zamków.


Czekać, względnie biegać z suszarką do włosów dookoła samochodu nie chciało mi się, więc postawiłam na opcję baterii.
Za pomocą wujka google i mojej siostry rozbroiłyśmy kluczyk, wymieniłyśmy baterię i...
Bez zmian.
Pyknięcie słychac - samochód zamknięty.
Chuda fachowo stwierdziła, że to akumulator.
- Jakim cudem?? Przecież się ładował na trasie.
Zadzwoniłam do męża z radosną wiadomością, że żona ma zamiar poprosić o azyl gospodarczy na Helu z powodu niemożności powrotu w umówionym dniu do domu.
Mąż się nie przejął za bardzo, ale pogmerał w instrukcji obsługi i oddzwonił:
- Musisz otworzyć drzwi kluczykiem, szybko wskoczyć do środka i odpalić rozrusznik. 
- To ja może poczekam, aż wyschnie?
Jakoś mnie wizja wskakiwania i szybkiego odpalania nie pociągała...
Wytrzymałam dwa dni.
Pyknęłam pilotem. Efekt jak nalezy się domyślić - żaden.
No to wstrzymałam oddech, otworzyłam drzwi kluczykiem, wskoczyłam w tempie przerażonej pchły, przekręciłam kluczyk w stacyjce i....
CISZA.... Jak w kościele!!
Zero reakcji.
AKUMULATOR UMARŁ NA ŚMIERĆ!!!
Sis moja nieoceniona wozi przy sobie kable, więc postanowiłyśmy uruchomić trupiszcze odpalając z kabli.
Ale...
Ale najpierw trzeba było wypchnąć martwą blachę, bo kable nie sięgały.
Zaparłyśmy się we trzy ( Agata, Aś i ja) i pchamy...
PCHAMY!!! PCHAMY i gówno z tego mamy!.

Obok był parking z miłą panią Irenką.
Poleciałam, mając nadzieję, że jakiś chłop się tam pęta.
Żadnego nie było.
Ale była rzeczona pani Irenka.
Wygłosiła jakże trafną myśl:
- Tyle lat żyjecie i nie wiecie, że chłopy do niczego są? Same musimy sobie radzić. Idę wam pomóc. Silna jestem. Damy radę.
Trzeba Wam wiedzieć, że pani Irenka ma tak około siedemdziesięciu lat. Postury mojej.
Przyjęłyśmy jej pomoc z wdzięcznością, ale i z niedowierzaniem oraz z lekką obawą....
Całkiem niepotrzebnie...
Dość powiedzieć, że gdybym jeździła maluchem, to dzięki sile mięśni pani Irenki zapewne przeleciałby przez Zatokę do Gdańska niczym Boening!
Podpięłyśmy kable, włączyłam rozrusznik i sprawa się wyjaśniła.
To radio zabiło akumulator. Po prostu nie było wyłączone i tak sobie beztrosko pobierało energię z akumulatora, dopóki całej nie zeżarło.
Czemu nie było wyłączone?
No cóż... Ja tam palcem nie będę pokazywać, ale jak gadam przez telefon na ten przykład z zabłąkaną w okolicach plaży koleżanką, to radio wyciszam... I tak sobie zostało :-D (wyjaśnienie w poprzednim wpisie).


No więc samochód psuja naprawiła dzięki sis.

Potem psuja poszła do fokarium.
Żeby tam wejść, trzeba wrzucić do automatu 2 złote (od łba), automat zwalnia blokadę na bramce i już.
Ania - weszła.
Asia - weszła.
Ata - zaryła nosem w bramkę...
Automat nie zadziałał.
Pani z obsugi wezwała suporta. Suport popukał w automat, potem walnął prawym sierpowym. Nic to nie dało.
Mus było otworzyć furtkę, postawić pana z pudełkiem na pieniądze i wpuszczać ludzi w sposób niezautomatyzowany...
- Popsułaś samochód i bramkę w fokarium! Co jeszcze???
- Pogody nie popsuję! Bardziej się nie da!
Jakiś pan idący z żoną i dziećmi tuż za nami usłyszał naszą wymianę zdań i grzecznie zwrócił się do mnie:
- A czy może iść pani ciut za nami? Chcielibyśmy coś zobaczyć...
Usłuchałam miłej prośby :-DD



Po południu zapałałyśmy żądzą poznania Juraty. Ot tak.
Ale nie chciało się nam jechać samochodami. Więc zdecydowałyśmy się na jazdę PKS'em.
I co?
Wsiadłam do autobusu, powiedziałam ile biletów i dokąd, dałam kasę, kierowca pokiwał głową, wystukał kwitek na kasie fiskalnej i....
- O? Nie drukuje... Coś się popsuło...
Chuda, sis i Ania popatrzyły na mnie wymownie....
- Znowu coś zepsułaś??? OPANUJ SIĘ!!!
No ja nie wiem!! Wszyscy dostali wydruki - ja jedna nie! Pan kierowca próbował na wszystkich przystankach wydrukować mi kwitek - ni huhu! Nie dało się! A inni dostawali pokwitowanie!
Przecież niczego tym razem nie dotykałam!!
Na molo w Juracie jest sobie taka luneta. Można nią na przykład podglądać prezydenta RP.
Chuda chwilę przede mną podziwiała panoramę Gdyni, rezydencję i żagle na zatoce.
Podeszłam i ja, wrzuciłam dwa złote do automatu.
Podniosłam Anię, bo nie dosięgała do wizjera i słyszę:
- Ale ja nic nie widzę!
- Jak to?? - postawiłam małą na deskach i sama zerknęłam - ciemność widzę, ciemność!!
Chuda spojrzała na mnie pzreciągle...
- ZNOWU COŚ POPSUŁAŚ??? Ile można??
- NO SZLAG!!  - z rozmachem opuściłam lunetę. Coś chrupnęło, stuknęło i...
- Aaaaa!!! JEST!!! WIDAĆ!! NAPRAWIŁAM!!
Krótko mówiąc - przełamałam złą passę - już więcej tego dnia nic nie popsułam.  I później chyba też nie...
A przynajmniej - więcej grzechów nie pamiętam ;-D
Może coś Aś z Agatą mi przypomną, a ja nie omieszkam pochwalić się ogółowi ;-)
Ale na wszelki wypadek - trzymajcie elektronikę ode mnie z daleka - wysysam "prondy" niezależnie od własnej woli... ;-)

środa, 25 lipca 2012

Psuja ja...

Ech...
Dopiero co się pakowałam na wyjazd, a dziś już pralka dyszy z nadmiaru pracy, obracając w przepastnym brzuszysku kolejne porcje "cokolwiek"  zużytej odzieży...
Ech...

Nie będzie to dziennik podróży, tylko takie tam luźne, acz powiązane ze sobą nietypowe trochę może wspomnienia. Takie typowo moje...

Dzień pierwszy, czyli 16.07.

Jak zwykle wyruszamy z dziewczynami rankiem, skoro świt. Trasa znana od lat. Droga prosta jak drut. Żeby nie powiedzieć NUDNA  przez całe 450 km.
Chuda rzuca żarcikiem:
- Może dżipiesa włączyć, żebyś nie zabłądziła?
Wzrok matki nie zabił jej tylko z litości.
- Siódemką jadę. Za cholerę nie dam rady zabłądzić!
Yhy!! Taaa...
Do tych pór jeździłam ja sobie do Obwodnicy Trójmiasta przez Pruszcz Gdański. Ale z okazji Euro wzięli i połączyli "siódemkę" z obwodnicą bezpośrednio.
No super!! Ileż to czasu można oszczędzić, nie tłukąc się po bocznych, chociaż urokliwych, drogach!

Tak więc beztrosko minęłam ja sobie skręt na Pruszcz i pomknęłam po gładkiej jak stół drodze przed się...
I tak se mknęłam, uśmiechając się radośnie pod nosem myśląc, że zyskuję jakieś cenne pół godzinki pobytu nad Bałtykiem...
Trasa fajna, nowiutka, szybka i raczej niezatłoczona.
Tzn. w jednym miejscu było sobie sporo samochodów. Stały karnie zderzak w zderzak na skręcie w prawo.
A prosto było puuuuusto!!
No to co wybierze rozmarzony i wyposzczony plażowo człowiek?
Korek??
W życiu!!
Prościutko poleciałam. Jak z procy.

I tak se leciałam...
Coś mi tam brzęczało pod sufitem, ale...


Chuda śpi.
Mała z tyłu kontempluje widoki.
Ale w pewnym momencie odezwała się kwestią, która lekko mnie zmroziła:
- No to wjeżdżamy na płatny odcinek autostrady A1. Mamo? Czy my dobrze jedziemy??
- Noooo... Dobrze! Na pewno! Prościutko na Obwodnicę.
- Aha - mruknęła mała, ale tonem niezupełnie dowierzającym.
Chuda ocknęła się  tak jakoś w momencie pobierania przeze mnie biletu na przejazd po autostradzie.
- Gdzie my jesteśmy właściwie?
- W Polsce - poinformowałam uprzejmie - na A1.
- A1? Dziwne...
Pfff!! Dziwne! Też coś! Zero zaufania dla własnej matki! Co za koszmarne potomkinie se urodziłam!
- To może ja jednak ten GPS włączę?
- A włączaj! Jak nie masz co robić, to się baw!
GPS powiedział miłym, męskim głosem: jedziesz na południe.
Ekehm... Co??? Morze wszak na północy jest! Co on gada??
- Mamo? Jesteś PEWNA, że dobrze jedziemy??
- Tak! - szłam w zaparte! Co tam jakiś mechaniczny i do tego męski głos będzie mi trasę wytyczał!!  Ja wiem i już!
- MAMO!!! My na Łódź jedziemy!! WRACAMY!!!
- Co??? Niemożliwe!
Dojechałam do kolejnej bramki. Zapłaciłam myto i pojechałam.
Konsekwentnie przed siebie.
Ale...

Zatrzymałam się w jakiejś zatoczce autobusowej i wyjęłam atlas samochodowy.
Atlas bezlitośnie poinformował zarówno mnie jak i triumfującą Joannę, że gnam centralnie na Tczew, a w zasadzie, to już jestem na przedmieściach tegoż!
Aaaaaaa!!!! RATUNKU!!!! Obwodnicę źli ludzie mi ukradli!!

- To co tam ten miły pan w dżipiesie mówi? Jak mam jechać? - spokorniałam jakby...
- Że musisz znowu pojechać A1 - bezlitośnie poinformowała mnie Joanna.
A mała z tyłu odezwała się:
- Wiedziałam! Mówiłam, że wjeżdżamy na płatną A1, to mnie nie słuchałaś!
Pojechałam na zad. Znowu się uiściłam płatniczo :-/
- To jak teraz? - zapytałam cienkim głosem Chudą nawigatorkę.
- TAM - palcem pokazała kierunek, który nijak mi nie pasował na moją pokrętną logikę.
O dziwo okazało się, że Obwodnica jest, nikt jej nie rąbnął i ma się dobrze. Jak zwykle.
- Jak ty tego dokonałaś?? Jakim cudem jechałaś do Łodzi, skoro jedziemy na Hel?? Że też ja spałam! Nie mogłaś mnie obudzić??

Z dwojga złego - wolę zabłądzić w czeluściach mojej ojczyzny, niż budzić Chudą!
To mniej stresujące ;-D


Ale to nie koniec! O nie!
Zwyczajowo, na Hel jeździmy razem z moją Sis. W tym roku ekipa powiększyła nam się o Sylwię.
Rzeczona osobniczka jechała tam pierwszy raz i nie do końca wiedziała, jak dojechać do punktu docelowego.
Więc zadzwoniła i dostała ode mnie dokładne instrukcje. Cokolwiek się zdziwiła, że jestem za nią, a nie przed nią, ale jak w końcu wydusiłam z siebie, że się zabłąkałam jak owca na hali, to się najpierw obśmiała, a potem skupiła (mniej więcej) na instrukcji dojazdowej.
Po pewnym czasie znowu dzwoni:
- Słuchaaaajjj... Bo ja jadę tą Leśną, jak mi kazałaś. Ona taka wąziutka jest? Kostką wyłożona?

- Noooo nieee... Normalna raczej. Asfaltowa. Pod górę wjechałaś?
-  Nieeee... Płasko tu jest. O! Właśnie minęłam taki drewaniany domek.
- Co?? Sylwia! Na Leśnej są bloki! TYLKO!! Nie ma domków!
- No jak to? Taki brązowy. Ludzi tu sporo.
I w tym momencie spłynęło na mnie olśnienie:
- W którą ty stronę skręciłaś???
- No w lewo!
- Mówiłam W PRAWO w Leśną! ZAWRACAJ!!! Centralnie popychasz deptakiem NA PLAŻĘ!!!


Poczekałam na moją spragnioną jak mało kto plaży koleżankę i już grupowo dojechałyśmy do celu.


Co dalej? Dlaczego psuja ja?
Ma ktoś ochotę na ciąg dalszy, niekoniecznie morskich, opowieści znad morza?

sobota, 14 lipca 2012

Gładko idzie przędza?






U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki,
przędą sobie, przędą jedwabne niteczki.



Kto posiedzi, to posiedzi...
Niektórych czas kanikuły wygania w świat...



Kręć się, kręć wrzeciono,
wić się tobie wić!
Ta pamięta lepiej,
czyja dłuższa nić!



Na początku, to jak nić będzie miała 3 cm, to trudno mówić o długości...
Ale pierwsze kroki,  jak wiadomo, są  trudne.
Ja się o tym nie przekonam!!! :-PPP


Poszedł do Królewca młodzieniec z wiciną,
łzami się zalewał, żegnając z dziewczyną.



Nie młodzieniec, tylko kilka bab. I nie do Królewca, tylko wręcz przeciwnie - w drugą stronę...
I do tego, co druga z nich łzami się zalewa, bo jedna taka Kasia wymyśliła naukę przędzenia w czasie zupełnie nie o czasie!!


gładko idzie przędza wesołej dziewczynie,
pamiętała trzy dni o wiernym chłopczynie.



 Nie trzy dni, tylko dwa (do wyboru):

19.07 o godz.17.30, lub 21.07 o godz.11.00.
 Miejsce - ławki lub ogródek kawiarniany w Pasażu Wiecha na tyłach dawnych  Domów Towarowych Centrum, od strony ul. Chmielnej. Ewentualnie proszę o wskazanie fajnego miejsca w Centrum.

 Inny się młodzieniec podsuwa z ubocza
i innemu rada dziewczyna ochocza.


No rada, rada, i do tego ochocza,  bo Ata lubi nowe poznawać i to namacalnie, ale ponieważ takie fidrygały to nie dla niej, to ino informuje zainteresowane Warszawianki o planowanym spotkaniu.

Kręć się, kręć wrzeciono,
prysła wątła nić,
wstydem dziewczę płonie,
wstydź się, dziewczę, wstydź! 


 Dziewczę (że niby ja) wstydzić się nie będzie, bo nic nie uprzędzie ;-P




Ps: zdjęcie rąbnęłam Kasi, a tu jest normalnie napisane, o co chodzi

















poniedziałek, 9 lipca 2012

Oto Ania - cz.2


Oto Ania...


Jakiś czas temu pisałam o mojej Ani.
Obiecałam ciąg dalszy.
No i w końcu jest!
Nie ukrywam, że sprowokowana tym razem przez jej Fankę - Jolcię ;-)

Ania czyli mały-wielki mózg.




No dobraaaa!!
Jak każda stuknięta mamuśka, wyolbrzymiam zasługi i osiągi małoletniej ;-)

No ale, jak tu nie być dumną ze średniej powyżej pięciu, mistrza wiedzy przyrodniczej, wyróżnienia w mistrza wiedzy matematycznej, wyróżnienia w ogólnopolskim konkursie ekologicznym??


A jaka ona  jest tak "życiowo"?
Ano różnie...
Chuda, jej starsza sis,dokucza jej cyklicznie i metodycznie. W tematach różnych.
Ot tak - aby małolatę uodpornić i uświadomić, że ludzie baaardzo różni bywają.
Jak to robi? Urozmaicone ma metody:
-  szczypnąć małą w udko
- kujnąć chudym paluchem pod żeberko
- wbić w nią wzrok i hipnotyzować
- walnąć w plery z radosnym okrzykiem: NIE GARB SIĘ!!
- zakrzyknąć radośnie prosto w ucho: ANKA!  TY GŁUPOLU!

Tjaaaa.... Samo życie. Czasem reaguję. Czasem mi się nie chce.
Niech sobie mała sama radzi. Musi.
Bo siostra, chociaż dokucza, to ma na to monopol.
Nie raz, interweniując, usłyszałam podwójne:
- Nie wtrącaj się!

Nie, to nie!

Ale to chyba przynosi efekty.

Było to tuż przed EURO. Wszkole u Ani miało być jakieś minieuro,czy cos.
Chłopcy - wiadomo - mecze piłki kopanej.
Dziewczynki miały przygotować układy taneczne.
Ania wraz z kilkoma dziewczynkami wymyśliły układ taneczny.
Ćwiczyły po lekcjach i na przerwach.
Ale...

Nie zawsze po lekcjach oznaczało dla Ani wolne. Bo miała np kółko przyrodznicze, na którym od paru miesięcy przygotowywali jakiś projekt badawczy.
Więc opuściła próbę taneczną...
Drugą też, bo była dyżurną na stołówce i musiała rozdawać dzieciom na dużej przerwie desery.
Panny z grupki tanecznej się zbuntowały i wyrzuciły Anię.
Bo opuściła dwie próby.
Ania była wściekła, rozżalona i zdumiona.
- Jak tak można! Przecież ja nie z lenistwa to zrobiłam! Przecież mam też inne obowiązki!! I wiesz jak one mi dokuczają??? Mówią, że mnie nie znają! Ipytaja: "jak masz na imię, dziewczynko? nie znamy cię!" I ja się tak wkurzyłam, że użyłam brzydkich słów i one tak potem do mnie mówiły!!
Skóra mi ścierpła...
Dziecko jeździ ze mną samochodem...
I ja często używam BARDZO brzydkich słów!
-  A jakich użyłaś? -zapytałam cienkim głosem.
- Noooo... CHOLERA JASNA! I one tak teraz do mnie mówią: cholera jasna. I jak poszłyśmy na angielski, to Kaśka zadzwoniła domofonem przy furtce i powiedziała: "przyszły cztery grzeczne dziewczynki i jedna cholera jasna".
A zamiast mnie, do układu wzięły Aśkę, bo ona wprawdzie jest  ode mnie wyższa, ale tak samo mało waży. Bo na koniec układu byłam podnoszona na rękach.

Co ja mogłam powiedzieć? Niewiele... Bo to co myśłałam, nie nadawało się do publicznego ujawnienia!
Wybąkałam jednynie, że na Aśce to se zęby połamią i guzik im z układu wyjdzie.

Następnego dnia odebrałam ze szkoły dziewczę świecące własnym, nieodbitym światłem.
- No co tam?
- Hehehehe - usłyszałam wredny chichocik.
- Noooo??
- Przyszły do mnie po prośbie!
- To znaczy?
- Chciały, żebym wróciła do grupy, bo Aśka się nie nadaje - gada, mądrzy się i olewa próby!
- A ty co? Zgodziłaś się? Wróciłaś?
- No co ty! Mamo!! Pewnie, że nie!
- Anka! SZACUN!!! A czemu nie?
- Bo jakbym się zgodziła, to by mną później, w innych przypadkach, pomiatały. Nie szanowały by mnie. Powiedziałam im, że mam swoją godność, obraziły mnie i niech teraz sobie radzą same. Ja im nie pomogę w tym przypadku. OLAŁY MNIE, DOKUCZAŁY MI I PRZEZYWAŁY! To teraz niech sobie radzą same, jak są takie mądre!
- Ania... Co ja mogę powiedzieć? MALEŃKA! Jesteś WIELKA!! 

Ile trzeba determinacji, samozaparcia i pewności siebie, żeby odmówić stanowczo i grzecznie, chociaż pewnie miało się ochotę na powrót?
Podziwiam moje dziecko.
Jestem dorosła, z bagażem doświadczeń.
Ale nie wiem, czy umiałabym tak stanowczo powiedzieć NIE, chroniąc i szanując swoje EGO...

Ania ma koleżankę spoza szkoły. Taką "z podwórka".
Wczoraj byłam mimowolnym świadkiem ich rozmowy przez telefon (bawiły się przez parę godzin ciurkiem i ciężko się było rozstać ;-))
Nie wierzyłam własnym uszom!!
Panienki prowadziły ożywioną dyskusję na tematy.... geograficzne!
Tzn. jakie stolice mają poszczególne państwa europejskie i afrykańskie. Oraz o gęstości zaludnienia w tychże państwach!!
Rano zapytałam Anię:
- Weronika to jaka jest? Taki raczej mózg jak ty?
- Nooooo!!! Lepsza jest!! Miała trzy szóstki na koniec i same piątki!! W piątej klasie! Świetna jest! Bo do szóstej zdała. A w czwartej jak ja - miała tylko jedną szóstkę!!!
- To co? Masz ideał do ścigania? 
- Noooo!! 
- WYLUZUJ!!! BŁAGAM!!!
- Hehehehe!!!

Oto Ania...
A ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi...

niedziela, 8 lipca 2012

Piorun z kondomem...


Jakby ktoś miał jeszcze jakieś nadzieje, czy domniemania, że jestem osobą całkowicie normalną, to niniejszym wpisem rozwieję te mrzonki.
Od czego by tu zacząć...
To może tak lajtowo...
Otóż od jakiegoś czasu dziergam sobie...
SPOKOJNIE!! Bez nerwowych drgawek proszę!
Tym razem nie chustę!
Szal ma być. Z założenia. I z moheru z domieszką czegoś tam z czymś tam. Cienizna straszna!


Cieplak niesamowity! I puchatek przytulniaczek! Ogrzewa jak piec hutniczy. Wprost ideał do dziergania w te afrykańskie upały! Tak właśnie sobie uprzyjemniam czas kanikuły ;-)
Normalni ludzie sięgają po bawełny, bambusy, kordonki, a ja uparcie tkwię w okowach szalejących minusów z ciągłymi opadami śniegu!

Czasem odklejam się od drutów i szaleję twórczo-przetwórczo.


To urobek z wczorajszego dnia.
Czyli sok z wiśni, dżem malinowy, galaretka z porzeczek i ketchup porzeczkowy.
Przepis na ten ostatni wrzuciłam do Garkotłuka jak coś ;-)
Co w tym nienormalnego?
Nic w sumie.
Poza tym, że porzeczki zrywałam w pełnym, południowym nasłonecznieniu. Żar się z nieba lał, a ja  niczym ten dzielny stachanowszczyk i przodownik pracy z uporem godnym lepszej sprawy, zlana potem, dysząc jak parowóz w pełnym pędzie rwałam, rwałam i rwałam...
A wystarczyło tylko poczekać z godzinkę i drzewa by dały cień...
Dziś też miałam zamiar dalej obskubywać krzaki porzeczkowe i dodatkowo agrest, ale...

Było bardzo ciepło, ale tak rześko i wilgotność jakby zmalała.
Nie było wściekłego upału...
Idealny .dzień na skubanie krzaków owocowych, można by powiedzieć.
I co zrobiłam?
No oczywiście, że nie zrywałam owoców!!
Po co?? Lepiej poczekać, aż znowu zrobi się wściekły skwar i wtedy ruszyć w sad zielony!
Wzięłam sobie leżak, wywaliłam zwłoki w cieniu, na słońce wystawiając jedynie kawałki odnóży i z zapałem dziergałam....
- Szal? - zapyta ktoś.
Logika by na to wskazywała - upał zelżał,moher niewątpliwie nie grzałby aż tak, jak do tych pór. No i robótki by przybyło...
Ale ja się kocham z logiką jak ogień i woda!
Więc poszłam w kierunku całkowicie odmiennym.
Tzn. zamiast uzbroić się w druty, ja chwyciłam w garść haczyk - znaczy szydełko.
I myli się ten,kto sądzi, że powstały jakieś kolejne bransoletki szydełkowe.
Ależ skąd!
Ambitna taka więcej się poczułam! 
I przekonałam się po raz setny, że my się z szydełkiem zdecydowanie nie lubimy!
Cóż takiego dziergnęłam?
Ano kondom na komórkę:



Nie dość, że krzywy jak uśmiech polityka, to jakby tego było mało - ja nie używam pokrowców na komórkę! 
Mój telefon milczy oburzony takim potraktowaniem ;-)


I co jeszcze ostatnio wyprawiam?Słyszałyście zapewne o kulistych piorunach i mrożących krew w żyłach historiach o tym, co taki okrąglak może wyczynić.
Wpada taka cholera przez okno. lata po mieszkaniu, demoluje  sprzęt elektroniczny, wyciąga z siłą pompy ssącej haki ze ścian, gania za ludźmi i jak ma dobry humor, to wylatuje na zad, nie podpalając chałupy.
No więc ja też tak ostatnio działam...


Na haki w ścianach ;-/


Na jednym takim biedaku, w kuchni, wisiała sobie tablica korkowa. Trza ją było zaktualizować i poodpinać plany lekcji, zajęć, przeterminowane rysunki  itp. 
Tylko wyciągnęłam rękę w kierunku tablicy...
A ona z hukiem zleciała na Fredkowe miski.
Hak wyskoczył ze ściany sam z siebie! Ja go nawet nie ruszyłam!! Bo i po co??
A dziś....
U Chudej w pokoju... Kalendarz wisiał...
Już nie wisi :-/
Leży, bo ja TYLKO podeszłam do ściany, a hak sam zrobił SIUP! Co gorsza z kawałkiem tynku!
Chuda niewątpliwie będzie happy, jak zobaczy to urocze dziursko w ścianie!
I nie wiem, czy tłumaczenie, że matkę ma jako ten piorun kulisty, będzie wystarczającym usprawiedliwieniem!!

niedziela, 1 lipca 2012

Tak dla odmiany...

Ostatnio przynudzałam chustami. Ja wiem, że macie już dość! Doskonale to rozumiem. Bo ile można oglądac kolejne udziergi nagrzbietowe?
Rozumiem - raz, dwa, no góra trzy razy. Ale nie milionpińsetstodziewińćset!
Najcierpliwszy czytelnik się znudzi i dostanie wysypki alergicznej na moje "wytfory" radosne.
I dlatego...


I dlatego, tak dla odmiany zrobiłam... kolejną chustę :-DD
Taką samą, tylko, że zupełnie inną niż tę sprzed trzech tygodni ;-)





Czy ja znowu muszę pisać, że chusta jest przytulniasta i mięciutka? I że niebiańsko jest się w nią otulić??
Same zerknijcie!




Czy widzicie mój rozanielony wyraz paszczy?? No to popatrzcie uważnie raz jeszcze!


Chciałam zauważyć, że sesja odbywała się w temperaturze oscylującej w okolicach 40 stopni powyżej zera!

Kiedy paradowałam przyodziana w wełniaczek, przyuważył mnie mój slubny:
- A tobie co? ZIMNO???
- Tak jakby... Wiatr wieje i w ogóle...
- Aha...

Wchodzę do domu - Chuda szykuje się do wyjścia z domu:
- A tobie co? ZIMNO???
- Następna... TAK!!! Po burzy się znacznie ochłodziło!!
- Aha...

Mówi się: jaka matka, taka natka. A jak o ojcu i córce? Jaki korzeń, taka nać??

Nieważne!!
Ważne, że znowu popadam w samozadowolenie ;-)
No dobra! Lekkie, jak coś!

Kiedy kupiłam włóczkę i ją dostałam, popadłam w lekką konsternację:
- O matko!! TE KOLORY!! DŻIZAS!! Róże, żółcie, fiolety, pomarańcze i inne... Zęby bolą od "paczania"!
Ale...
Ale jak ją poplątałam drutami, to się okazało, że zestaw jest super!!
Ania (autorka zdjęć w dzisiejszym wpisie) i mój rodzic westchnęli zachwyceni:
-  TĘCZA!


Fakt! Jak tęcza :-))
A teraz suche danie techniczne:
Włóczka Drops Deligt nr 12, zużycie 20 dag, druty KP nr 4. Rozmiar: ok 183 cm na 95 cm.

A na koniec moje małe i krótkie przemyślenia:
- Chcesz poczuć chłód w największy upał - włóż wełnianą chustę, polataj w niej trochę po dworze w pełnym nasłonecznieniu, a potem zdejmij - poczujesz jak przyjemnie, rześko i  energetycznie jest przy temperaturze 40 stopni :-DD