Wolny dzień...
Człek go sobie zaplanował i miał zamiar zrealizować postanowienia.
Plan był prosty do bólu:
1: obudzić się
2: wstać
3: coś na ruszt wrzucić
4: załatwić w dawnej tepsie odłączenie telefonu stacjonarnego na kolejny rok
5: zaliczyć Rossmana
6: odebrać paczkę dla sis w Weltbildzie
7: kupić mięcho na sobotni obiad
8: wrócić na zad do domu i posprzątać hangar temi ręcami.
Łatwe? NO PEWNIE!
Możliwe do realizacji? NO PEWNIE!
Jasssne! Pod warunkiem, że się jest dobrze poukładanym i do bólu przewidywalnym człowiekiem...
A jak człowieki są dwa, to już kicha....
Trzeci człek - dla równowagi stonowany, zorganizowany i ogarnięty nie stanowił przeciwwagi dla dwóch pierwszych, niestety...
Jadom my se trzy: Aś, Ania i ja (jako kierownica).
Dojeżdżajom my na miejsce i się rozdzielajom na 2/3.
Tzn Chuda wędruje do bankomatu, a my z Anią w kolejkę do dawnej tepsy (teraz Orange).
Tłumek się kłębił na ławkach. Widać wolny dzień sporo ludzi postanowiło spędzić w obsłudze klienta firmy w kolorze pomarańczy...
Szybkie liczenie i wyszło mi, że spędzimy tam lekko licząc jakieś półtorej godziny!
Uhhhh! Za długo!
Chuda przyszła do nas po chwili z dość niepewną miną...
- No? Co jest? - zagaiłam przyjaźnie.
- Nic... Nie wzięłam portfela... - ze smutkiem przyznała mi się pierworodna.
- Uuuuu! To trochę kiszka!
- Noooo....
- No dobrze! Spadamy stąd więc, bo nie chce mi się tu tkwić. Lecimy do Rossmana.
Po drodze Chuda zarówno pomstowała na swoją sklerozę jak i cieszyła się, że nie odkryła braku portfela przy wchodzeniu do metra.
- Raczej chyba by mi się przykro zrobiło, jakbym się dopiero tam zorientowała...
- No raczej! A ile niepotrzebnych nerwów przy powrocie do domu po dokumenty!!
- A stracony czas?? - Chudą aż zatkało!
- A weź nic nie mów!
- NO jak mogłam??Debilem być...
- Ojtamojtam! Najlepszym się zdarza! Skleroza nie boli, tylko się człowiek nachodzi!
W wyżej wymienionej drogerii spędziłyśmy niewiele czasu i ustawiłyśmy się w gigantycznej kolejce do kasy.
I nagle...
Coś mnie zaczęło uwierać...
Natrętnie i namolnie...
"Czy ja mam plastik do płacenia?"
Zajrzałam do torebki i....
Nie spłynęło na mnie uspokojenie...
Wręcz przeciwnie!
- Dziewczęta! Odwrót! Brak karty, brak gotówki!
- Nie masz karty??? - obie chóralnie i nad wyraz zgodnie wyraziły zdumienie- wszak matka ZAWSZE ma przy sobie WSZYSTKO!
- Nie mam... I nie tylko karty. Dokumentów też nie mam!!! ŻADNYCH!!!
Nie wierzyły.
- Znaczy? - Ania jest dociekliwym naukowcem...
- Znaczy moje drogie dziecko, że nie mam nic! Ani dowodu rejestracyjnego, ani prawa jazdy, ani dowodu własnego! NIC!!! Mama w świetle prawa NIE ISTNIEJE!!
Ania musiała tę wstrząsającą wiadomość przetrawić.
Natomiast Chuda zapytała krótko i węzłowato:
- Jak to możliwe?? Jaja se robisz!!! To jest, kuźwa, NIEMOŻLIWE!!!
-Wczoraj, przed jazdą na cmentarz przepakowałam się z TORBISZCZA do torebki. Wszystkim. Oprócz dokumentów. Nie wiem, jak to możliwe. Zawsze w pierwszym rzędzie przepakowuję dokumenty.... Ale nie wczoraj. Bywa. Taki lajf.
- To weź chociaż paczkę Agaty odbierz.
- A za co?? Za dychę?? Tylko tyle mam!
- Pożyczę ci.
Stanęłam w pół kroku...
A Chuda się ogarnęła:
- Taaaa!! Pewnie! Pożyczę! Jak portfel odzyskam!!
Ania była niemym świadkiem zmagań matki i siostry z finansowo-dokumentowym koszmarem. Lekko chichrała się pod nosem.
Aśka nie wytrzymała;
- Anka! A to co? Nie możesz nam kasy pożyczyć, krezusie??
- Nie! Nie brałam ze sobą!
- Zapobiegliwa - mruknęłam z przekąsem.
Anna czujnie nie wystawiła sobie laurki pt: "ja nie zapominam!" , bo pewnie przypomniała sobie swoje liczne i dramatyczne sms'y do matki typu
" Mamo! Ratuj! Nie mam fletu/piórnika/cyrkla"
Gwoli informacji: reaguję na nie ze stoickim spokojem: ZGŁOŚ NIEPRZYGOTOWANIE!"
Kiedy wsiadałyśmy do samochodu, uświadomiłam moje córki:
- Więc teraz, moje kochane, jedziemy kradzionym samochodem, bez pozwolenia na prowadzenie i do tego incognito! Nie wypłacę się, w razie czego, do końca dni moich!
Jak się prowadzi samochód
bez dokumentów nie wiedząc, że się ich nie ma?
Normalnie...Jakby się je miało.Bez stresu
A jak się wie, że się dokumentów nie ma?
Zachowawczo....Prawie po chodniku... W zasadzie mając ochotę PCHAĆ autko ręcami, markując zepsucie, niż dociskając gazu....
Pot lał mi się ciurkiem po plecach na króciutkim odcinku 10 km....
Chuda stwierdziła:
- Nie możemy się siebie wyprzeć... Nie da się!
- Taaaa! A wiesz? Geny masz po obydwojgu rodzicach skopane. Lata temu, jak miałam kaszlaka, zamieniliśmy się nieświadomie z twoim ojcem dowodami rejestracyjnymi: ja miałam dowód Felki, a ojciec malucha. Fajnie by było, jakby nas do kontroli zatrzymali: o mnie by powiedzieli:
"ot, się baba rozmarzyła o wielkości...". A o twoim ojcu?? Że kompleks malucha ma, czy coś?? A było to wtedy, jak tata pracował w Kole i musiał jeździć przez tydzień z moim dowodem, a ja z jego :-D No i musiał też wrócić do Warszawy ze świadomością nie swoich dokumentów!
- Boszszsz.... Wszystko rozumiem....
I chórem dopowiedziałyśmy:
- GENY!!!
Wróciłyśmy do domu nie niepokojone przez kontrole miśków z suszarkami.
Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo chyba to jest nie do uwierzenia, ale: jeżdżę już 27 lat. I nigdy, słownie NIGDY, nie byłam zatrzymana do kontroli! Takiej zwykłej nawet - rutynowej! Nie mówię o tej mandatowej!
Święty Krzysztof nie śpi?
Może.
Powiedzenie mówi: nad głupimi Pan Bóg czuwa, ale czy ja wiem, czy Najwyższy nie ma ważniejszych spraw na głowie, niż gapowata Ata??
Wróciłyśmy do domu.
Asia zabrała portfel, a ja dokumenty i plastik.
Ania odmówiła chęci ponownej jazdy.
Została w domu, walając się w dobrobycie kompa swojej starszej siostry.
Wszystko dobrze się skończyło?
Nooo.... Prawie od razu....
Zakupy w Rossmanie poczynione.
Paczka dla sis odebrana.
Bankomat Chudej odmówił współpracy...
Zawzięte moje dziecko, naznaczone genami rodzicielskimi, dało radę - mimo wszystko wycisnęło kasę ze ściany ;-D
Na panie G. nie ma mocnych!!
To tak na wypadek, gdyby ktoś zapomniał ;-P