czwartek, 31 stycznia 2013

Piekło wyborów...

Są ferie. Mając dużo wolnego czasu, chadzamy z Anią do kina.
Do niedawna problem z doborem repertuaru dla małoletniej nie przysparzał większych problemów. Filmów dla małych dzieci w każdym kinie w bród!
Ale co zrobić ze starzejącym się dzieckiem, wchodzącym nieuchronnie w wiek dojrzewania?
Takim, co to juz jest za poważne i zbyt mądre na dinusie, misie i inne myszki, a do filmów dla dorosłych jeszcze nie dorosło?
Oferta kinowa nie rozpieszcza za bardzo...
Na szczęście, całkiem niedawno, do kin wszedł film pt: "Życie Pi" w reżyserii Ang Lee, zrealizowany na podstawie powieści Yanna Martela.
Tak więc miałyśmy na co się wybrać.
Wiedziałam mniej więcej i bardzo ogólnie, czego się spodziewać, dzięki dziecku starszemu (stała bywalczynie pokazów przedpremierowych).

Głównego bohatera - Pi Patel'a - poznajemy jako już dorosłego człowieka.
Opowiada on niespiesznie historię swojego życia pewnemu pisarzowi.
Pi, jako dziecko, z pozoru wiódł życie bezpieczne i beztroskie.
Jednak już w szkole musiał stawić czoła otaczającemu go światu. Z powodu swojego dość dziwnego imienia był nękany i szykanowany przez rówieśników. Do czasu. Jako dziecko szalenie inteligentne, poradził sobie z tym problemem.
Porażkę przekuł w sukces. Dzięki inteligencji z dziecka poniewieranego staje się prawdziwym bohaterem.
I co?
Można by  na tym zakończyć bajkę.
Główny bohatera z głupiego Jasia zostaje księciem, poznaje księżniczkę, dostaje w nagrodę pół królestwa i dalej żyli długo i szczęsliwie?
Nic z tego!
To dopiero zaprawa i preludium.
Preludium prawdziwego życia, czającego się tuż za rogiem.

Na skutek zawirowań politycznych i społecznych, rodzina Pi zmuszona jest opuścić Indie i przeprowadzić się do Kanady. Razem z całą menażerią z zoo, którego właścicielem był ojciec Pi.
Najprościej - drogą morską. Niczym Arka Noego...
łatwo przewidzieć ciąg dalszy - potężny sztorm, ogromny statek idzie na dno.
Giną prawie wszyscy.
Początkowo ocaleje jedynie Pi, zebra, hiena, orangutan i tygrys bengalski...
W końcu w szalupie zostaje tylko Pi i ten ostatni.
Człowiek i dzikie zwierzę.
Razem na kruchej jak łupinka orzecha szalupie w bezmiarze oceanu...
I właśnie tu zaczyna się prawdziwe życie.
Życie w strachu.
W strachu tak silnym, że trzymającym przy życiu.
Życiu  polegającym na nieustannej walce o... życie.
Na chwilę pojawia się nadzieja na ocalenie, ale znika równie szybko, jak się objawiła...
I znowu tylko oni dwaj na niekończącym się, falującym, bezdennym, bezlitosnym aksamicie wód...
On - pan i władca świata - człowiek.
On - dzikie zwierzę - tygrys.

Obaj walczą o przetrwanie.
Z determinacją, złością, ale i z panika.
Wszystko ich dzieli.
Jedno łączy - ta irracjonalna w ich sytuacji chcęć życia.

"Zwierzę nie myśli. Widzisz tylko odbicie swoich myśli w jego oczach" - to słowa ojca Pi.
A kiedy człowiek zamienia się w zwierzę walczące o najwyższe dobro, jakie mu dano tam, odgórnie?
Co wtedy widać w ludzkich-nieludzkich oczach?
Czyje odbicie?
Boga?
Szatana?

W "Życiu pi" są dwie opowieści.
Jedna, której jesteśmy bezpośrednimi  świadkami.
Druga stworzona(?) na potrzeby armatora zatopionego statku.

Którą opowieść mamy wybrać?

Czy tę, w której człowiek - istota myśląca- ratuje siebie i przedstawiciela braci mniejszych, acz groźnych?
Czy może tę, w której homo sapiens zamienia się w dzikie zwierzę?

A może to jedna i ta sama opowieść?
Może tygrys to alter ego Pi?

Są jeszcze inne wybory: czy dryfować w kruchej łódeczce na środku pustego oceanu żcyia. licząc na cud wybawienia?
Poddać się losowi?
Czy walczyć wbrew rozsądkowi z rozszalałym żywiołem, kiedy przyjdzie kolejny sztorm?

To jest piekło wyborów, które nam dano wyganiając nas z Raju...

Film jest wielopłaszczyznowy (nie mylić z wielowątkowym!).
Efekty specjalne warte Oscara. Bo reszta filmu, jak znam życie, nie spotka się z przychylnością oceniających go akademików.
Wielka szkoda!

Im więcej czasu mija od wyjścia z seansu tym więcej mam pytań i mniej odpowiedzi.

- Które z tych opowiadań jest prawdziwe? - Zapytał pisarz.
- A które wybierasz? - Odpowiada Pi.

Piekło wyborów należy do nas...

Ocena w skali od 0 do 10:
9,5!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Curriculum vitae królewny


Dawno, dawno temu żyła sobie królewna.
Jedyne dziecko Królowej i Króla.
Uczyła się bardzo dobrze, zachowywała się idealnie - czyli wymarzone dziecko i następczyni tronu...
Skończyła podstawówkę,  a potem liceum.
I tu zaczęły się  schody.
Królowa wymarzyła sobie królewnę prawniczkę.
Królewna raczej siebie w roli papugi nie widziała, więc się postarała i nie dostała się na prawo.
Królowa była cokolwiek rozczarowana, więc na arenę wkroczył Król i zasugerował królewnie handel zagraniczny.
Królewna nie czuła woli bożej również i do tej dziedziny życia, ale grzecznie się dostała do policealnego studium ekonomicznego ze specjalnością wymarzoną przez Króla ojca.
Nudziła ją ta szkoła okrutnie. Uczyła się oczywiście świetnie, ale czegoś jej brakowało...
Jakiś wyczynów wyższych, popisowych wręcz.
WIZUALNYCH!
Więc wpadła na pomysł i postanowiła, że się weźmie za... dzierganie!
Nic tak nie zwraca uwagi na królewny, jak odpowiedni ciuch.!
Poinformowała Królową:
- Zrobię sobie coś na drutach, tylko mi pokaż, jak się zaczyna.
- ?????????
- Umiem prawe i lewe oczka. Do tej pory robiłam fragmenty szalików falujących - (zwężały się lub rozszerzały niezależnie od woli królewny). Teraz chcę mieć kamizelkę!
- To ja ci zrobię.
- NIE! - I to był pierwszy, strasznie stanowczy bunt królewny.
Królowa nie wierzyła w sukces jedynaczki.
I się zawiodła okrutnie!
W trzy dni powstała kamizelka. Piękna. Turkusowa.
Królewna poszła w niej między ludzi i wzbudziła niekłamany entuzjazm i zazdrość innych królewien.
Zachęcona sukcesem dziergała dalej.
Poza tym zaczęła  szyć sobie kiecki, bluzki, spódnice, spodnie...
I było jej cudownie w nowych ciuchach -szafa pękała w szwach, królewna mogła się stroić i wzbudzać podziw i zazdrość.
Aż pewnego dnia poznała królewna królewicza...
Nie znała, niestety, tej innej królewny, z bajki poniżej - królewny bardziej ogarniętej:


Za górami, za lasami żyła sobie piękna, niezależna, pewna siebie księżniczka. Pewnego razu natrafiła na żabę siedzącą na kamieniu i przyglądającą się brzegom nieskazitelnie czystego stawu w pobliżu jej zamku. Żaba wskoczyła księżniczce na kolana i powiedziała:
- Piękna Pani, byłem przystojnym księciem, aż pewnego razu zła wiedźma rzuciła na mnie urok. Jednakże jeden Twój pocałunek wystarczy abym znów stał się młodym, żwawym księciem, jakim byłem przedtem. Wtedy, moja słodka, weźmiemy ślub i będziemy razem z moją matką gospodarować w tym zamku. Tam będziesz przygotowywać mi posiłki, prać moje ubranie, rodzić mi dzieci, i będziemy żyli długo i szczęśliwie...
Tego wieczoru, przygotowując kolację, przyprawiając ją białym winem i sosem śmietanowo-cebulowym, księżniczka chichocząc cichutko pomyślała:
- Nie sądzę, kurwa, nie sądzę...
... przewracając skwierczące na patelni żabie udka w panierce...


Omamił ją i zamiast go usmażyć, wyszła była za mąż. Wcale nie wróciła. I przestała na wiele lat szyć i dziergać.
Ale ciągle coś dłubała. Jakieś hafciki zawsze miała pod ręką.
I skrypty, bo w końcu poszła sobie na studia takie, jakie zawsze chciała skończyć.

Czas płynął i płynął...
Z królewny zrobiła się królowa.
Robiła różne rzeczy. Bardzo różne.
W końcu odważyła się sięgnąć po druty.
Zaczęła skromnie, nie wierząc we własne siły, od szalików (już niefalujących), mitenek, kapci i chust.
Zapierała się ręcami i nogami przed zrobieniem czegoś PRAWDZIWEGO!
- Nie umiem! Nie pamiętam! Nie dam rady!

Ale jak jej w ręce wpadła Alpaca Flancy w kolorze cieniowanym fioletowym stwierdziła, że znowu spróbuje...
Nabrała w płuca powietrza i rzuciła się głową w przód!
Udało się!
Królowa ma golf!


Ciepły i  przytulny.
W sam raz na tę zimę.
Golfik nie jest "pełen".
Tzn. jest tak zalotnie rozcięty ;-)


Królowa ma w planach kolejne udziergi. Może niekoniecznie golfiaste, ale kto wie... ;-)


sobota, 26 stycznia 2013

Specjalnie dla mnie!


Rzecz się miała  kilka dni temu...
Najsamprzód przyszedł był donosiciel listów i przesyłek płaskich oraz lekkich, czyli normalnych.
Normalne wcale nie znaczy zwyczajne.
Z koperty (podwójnej) wyjęłam takie cudeńko:

Specjalnie dla mnie! Na urodziny. Na osłodę kolejnego roku na karku :-/
Od Klaudii mojej kochanej, która lubi papierki, a one ją KOCHAJĄ!
Koniecznie zajrzyjcie na bloga Klaudii - bardzo warto! Dajcie Waszym oczom się nacieszyć :-)
Klauduś! Bardzo, bardzo Ci dziękuję! Za pamięć i za to cacko :-**
 Uwielbiam Twoje karteczki. Te, które mam szczęście posiadać,  starannie przechowuję od ładnych paru już lat i nie zamierzam się z nimi rozstać :-)

Minęły dwa dni...
Przy furtce wylądował pan donosiciel przesyłek grubszych i grubych, czyli paczek...
Pokwitowałam, pogadałam sobie zwyczajowo z panem paczkowym (jest przesympatyczny, tak samo jak i ten pan od tych chudszych przesyłek) i pomaszerowałam do domu.
A w paczce coś tak mi "chlup-chlup"...
Naklejka z groźnym napisem "OSTROŻNIE!" spowodowała moją wzmożoną uwagę i nie szastałam paczką przy otwieraniu.
Karton wypakowany był po  brzegi.
W środku list, którego treść po prostu muszę przytoczyć prawie w całości, acz nie po kolei, bo mnie rozśmieszył, wzruszył i niesamowicie naładował moje lekko podupadłe ego.

Na pierwszy ogień rozpakowywania poszło ło to:

Cóż to jest?
"Skrawki" wełny po to, aby się nic nie pobiło. Należy je ze sobą powiązać i coś udziergać.
SKRAWKI??? Daj Boże zdrowie! 20 dag moherowego szczęścia!!
Nawet już wiem, co z tych "skrawków" powstanie!

Cóż takiego miało się nie pobić w drodze do mojego domu i jakże intrygująco chlupotało?

 "...lekarstwo na różne gastryczne dolegliwości. Zbawienne działanie orzechówki i miętówki jest naukowo dowiedzione i osobiście sprawdzone"  
Mężu potwierdził te zbawienne moce i zatroskał się o trzeźwość małżonki, zgłaszając chęć pomocy przy kosztowaniu wiśnióweczki i aroniówki:
- Przecież ty takich mocnych nie pijesz!
- To zacznę!
- Sama??
- Dam ci spróbować. Ewentualnie :-P

Jeszcze nie kosztowałam, ale doniosę. Zapewne wkrótce, bo zimno jakoś tak... Rozgrzać by się człek chciał... ;-))

To nie koniec niespodzianki!

Bombka "karczoch" mimo, że jest już po świętach, do powieszenia na chujaku na Boże Narodzenie 2013.

Pragnę zwrócić uwagę szanownych czytających również na stojaczek. On  był w komplecie z karczochem! I do tego również hand made.
Ot taki duet: jedna jego połowa  (ta lepsza) robi bombki, a ta druga połowa (brzydsza ;-P) super stojaczki.

A na koniec coś, co skrywało się w eleganckim pudełku:



Specjalna nagroda "Złotego Bałwanka" przyznana za (...)



Bałwanek ten przybył z nami z Królestwa Danii i czekał od 2010 roku jako prezent dla kogoś kto jest Wyjątkowy, Special One, D'exception, (wybaczcie - chińskich znaczków nie umiem napisać :-D)

Danusiu i Krzysiu!
Kochani! Bardzo Wam dziękuję za wszystko! I za tę pakę z prezentami specjalnie dla mnie, za przemiłe słowa, za masę dobrych słów, za to, że Wam się chce  i ogólnie -  za całokształt!
Powtórzę raz jeszcze to, co napisałam w mailu:
takich jak Wy powinno się klonować i przepisywać na recepty!

sobota, 19 stycznia 2013

Usłyszałam - bo mam czym...


Krótko dziś i Monty Python'owo...

Firmy, sklepy czy też producenci, w pogoni za klientem przekraczają granice absurdu absolutnego...

Byłyśmy z Anią na jednym z większych targowisk w Warszawie.
Od paru lat, klienci są na nim molestowani reklamami ogłaszanymi przez radiowęzeł, czy też inny megafon.
Zwykle nie słucham i przelatują mi różniste okazje obok nosa, a właściwie obok uszu.
Dziś jednak jedną z reklam wysłuchałam od początku do końca.
I padłam!
Bynajmniej nie z powodu cholernie śliskiej podłogi...

Oto treść komunikatu:

"Masz niedosłuch? A może całkowitą utratę słuchu? Nasze aparaty słuchowe przywrócą ci radość życia i 
pomogą w codziennym życiu! Ceny promocyjne i najniższe na rynku. Jesteś zainteresowany?
Skontaktuj się z nami TELEFONICZNIE. Nr telefonu - 22... "

Gdyby głupota miała skrzydła... ;-)

środa, 16 stycznia 2013

Przeżyłam "Koszmar"...


Przeżyłam "Koszmar"...
Ba! Horror nawet!

Ale po kolei.

Kocham czytać. Od  zawsze.
Lubię wieczorem, po położeniu się do wyrka, wkleić sobie przed  nos literki w formie książkowej.
Zwykle coś tam mam w żelaznym zapasie czytelniczym.
Jak nie swoje - kupne, to publiczne - pożyczone.

W ostatnich dniach przemęczyłam "Lilkę" Kalicińskiej. (Nie dotykać szczotką na długim kiju!! No chyba że komuś nie szkoda czasu i oczu.).
Łyknęłam z ogromną przyjemnością "Bajecznice" Katarzyny Wasilewskiej.
Pożarłam "Wyspę kobiet"  i "Wypożyczalnię mężczyzn" Teresy Ewy Opoki.
Zrelaksowałam się przy "Nocy rudego kota" Catherine Morgan (przesympatyczny angielski kryminał w dobrym stylu)
I....
Nastąpiła posucha...
Czyli jakoś tak bezlekturowe, jałowe zasypianie mi się szykowało...
Ale na szczęście ma się dzieci,co to już z bajeczek wyrosły i wspomogły mamuśkę.
Znaczy mała dała mi książkę "Zwyczajne wakacje" (leciutkie, sprawnie napisane, kryminalne czytadełko dla nastoloatków), a Chuda wręczyła Mastertona.
- Czytaj! Spodoba ci się - powiedziała stanowczo
- Masterton?? - paszcza mi się wydłużyła do poziomu mozaiki podłogowej.
- No a co??
- Ja go już czytałam...
- Kiedy?
- Kiedyś...
- A co? - Chuda przycisnęła matkę na zwierzenia...
- No...Te... No... Poradniki seksualne...
- Boszszsz! A ile ich przeczytałaś?
- Dwa! - odparłam z dumą - kupowane były w przaśnych czasach, z tzw. "polówek". Mamy je do dziś,skrzętnie schowane najpierw przed tobą, a teraz przed młodą!
- Dwa? A wiesz? On tych poradników 14  napisał...
Oklapłam cokolwiek...
- 14? To mam luki w wykształceniu czytelniczym i seksualnym...
- NIE BĘDĘ O TYM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ! - Chuda jakoś tak spłonęła panieńskim rumieńcem, niczym ta mickiewiczowska dzięcielina ;-D
I nie wgłębiając się w ekscytujący temat poradników jakże ponętnych, wręczyła mi cieniznę pt: "Koszmar".


- Czytaj! Spodoba ci się.
- A co to jest?
- Książka... Thriller.
- Thriller??? To nie moja bajka! Ja tego nie chcę! Ja nie lubię! Nie przebrnę!
- Czytaj! Szybka lektura i wciąga. - i uśmiechnęła się jakoś tak - od miski...

Co było  robić?
Jak mus, to mus...
Thriller... Kryminał do tego... Mastertona!  Tego od seksu! Boszsz!
Na stare lata mam się uświadamiać!  PO  CO???
Zaczęłam czytać...
I...
O żesz kurde!!! Ja tej książki nie przeczytałam! Ja ją ZEŻARŁAM!!! Jaki tam poradnik?? Kryminał! Thriller!
Od pierwszej do ostatniej strony w napięciu jak linia przesyłowa prądu stałego!
Na wdechu. Bez wydechu!
No i trafił mnie szlag, jak skończyłam.
Bo kompletnie nie zgodziłam się z zakończeniem!
Dłuższy czas siedziałam skamieniała, a potem wybuchnęłam żalami i pretensjami w kierunku Chudej!
- NIGDY! WIĘCEJ! MASTERTONA! ZAPOMNIJ! TO SZOWINISTA!!  JAK ON MÓGŁ????
Joanna skwitowała krótko:
- Podobała się.
- No! Ale zakończenie?? KOSZMAR!!! JA SIĘ NIE ZGADZAM!!!
- Hehehe!

Sądziłam, że na tym koniec koszmaru z "Koszmarem", ale gdzie tam!

Joanna wzięła i przekablowała żywiołową reakcję swej matki tłumaczowi kilku książek G.M. i zarazem współautorowi wywiadu rzeki z tymże.
Tłumacz, mający stały kontakt z pisarzem, opisał w charakterze humoreski mój protest song...
I co?
A wyobraźcie  sobie, że nie zostałam obśmiana!
Otóż drogą odwrotną, czyli Masterson-Chuda via tłumacz (pan P.P.), dotarła do mnie bardzo szybko informacja pocieszająca.
"Koszmar" miał miec inne zakończenie! Tylko wydawca się nie zgodził!
I ono (to zakończenie) jest sobie w szufladzie pisarza.
I ja je znam!!!
HAAAAA!!!
Od razu mi lepiej :-DD
Ale...
Ale na zakończenie powiem tylko tyle: dobrze, że wydawca nie zgodził się na to"szufaldowe" rozwikłanie...
Kto jest ciekawy i nie zgadza się z końcowym rozwiązaniem  jako i ja, może mnie zapytać na maila o to inne, ale pod warunkiem przeczytania wersji ogólnodostępnej od 2002 roku na polskim rynku.  .

Nigdy więcej Mastertona?
Hehehehe!
Za chwilkę biorę się za "Piątą czarownicę" ;-DDD

sobota, 5 stycznia 2013

Pro publico bono


Kilka dni temu liczba obserwatorów mojego bloga przekroczyła magiczną jak dla mnie granicę pięciuset osób!
To dla mnie ogromna radość pomieszana z zaskoczeniem. I to jakże miłym! :-)))
Postanowiłam jakoś uczcić ten fakt.
Najprościej byłoby zorganizować zabawę typu candy dla obserwatorów, ale wówczas tylko jedna osoba cieszyłaby się z nagrody, a reszta byłaby zawiedziona i niedoceniona.
Tak więc wymyśliłam coś, co jak sądzę, zadowoli większość moich czytelniczek (i czytelników).


Czyli pro publico bono.

Kurs pt: jak zrobić aniołka z koralików.
Wprawdzie święta tuż za nami, ale następnych nikt jeszcze końcem świata nie odwołał.
A poza tym - gdzie jest napisane, że anioły są ściśle związane z Bożym Narodzeniem?? ;-)

No to do roboty, moje kochane!

Co nam będzie potrzebne?


1 duży koralik (na główkę)
15 średnich na sukienkę
16 małych na skrzydełka
8 małych na aureolę
drucik o średnicy 0,30 mm
nożyczki lub szczypce

Zaczynamy od ucięcia ok 40-50 cm drucika.
Następnie nawlekamy na niego 9 średnich koralików...



...i zginamy go w taki sposób, aby na dole było 5, a na górze 4 koraliki.



Drucik, który mamy na dole, przekładamy przez wszystkie 4 górne koraliki...



Następnie, nawlekamy 3 koraliki i ponownie zginamy (jak w pierwszym kroku)...

...i ponownie dolny drucik przekładamy przez 3 koraliki.


W następnym rzędzie wkładamy na drucik dwa koraliki.



A w ostatnim rzędzie jeden, czyli ostatni przeznaczony na sukienkę.



Kolejnym krokiem są skrzydełka. Jedno skrzydełko składa się z 8 małych koralików.
Nawlekamy na jeden z drucików 5 koralików.



A następnie przewlekamy drucik przez przedostatni z nawleczonych.
Widać to dokładnie na zdjęciu poniżej:



Teraz bierzemy pozostałe 3 koraliki, nawlekamy je, a drucik przeciągamy przez pierwszy koralik "skrzydełkowy" i ostatni (górny) od sukienki.



Analogicznie robimy drugie skrzydełko, wykorzystując drucik,który podczas robienia pierwszego skrzydełka "odpoczywał".
Tak to powinno wyglądać:



Teraz główka, czyli czas na największy koralik.
W tym kroku drucik przewlekamy przez koralik "na krzyż", czyli ten z prawej strony wędruje na lewą, a ten z lewej na prawą.



Koralika nie dociągamy do samej sukienki, tylko zostawiamy lekki luz na zrobienie "szyi".
W tym celu skręcamy druciki tak ze dwa razy.



No i czas na aureolę.
Nawlekamy 8 koralików na jeden drucik...



...i znowu krzyżujemy z drugim.



Dociągamy aureolkę równomiernie z obu stron do główki, wyrównujemy:



I aniołek gotowy :-))



Prawda, że łatwe?
Czy komuś się przyda ten mini kursik?