środa, 31 lipca 2013

Nowy zwierzak...

Ania ma kota... 
Na punkcie koni.
Ciągle je rysuje, maluje, tworzy na zajęciach ceramicznych.
Czyta o koniach, co tylko jej wpadnie w ręce.
Chyba mało kto wie tyle o rasach, o hodowaniu, o ujeżdżaniu itp...
Kupuje sobie książki o końskiej tematyce - zarówno beletrystykę jak i bardziej poważne dzieła w tej tematyce.
Pewnego dnia, na półce z książkami pojawiła się nowa pozycja pt: "Chcę  mieć własnego konia" w mojej głowie zawył alarm!
- Serio??
- No!
- A gdzie go chcesz trzymać??
- Mamy duży ogród. A zimą może mieszkać pod wiatą.
- Mowy nie ma! Możesz go sobie zainstalować w swoim pokoju!

I tak oto brak stajni i zrozumienia ze strony matki własnej, stanął na przeszkodzie mojemu dziecku w realizacji "końskiego" marzenia.

Ale jednak za szybko odetchnęłam z ulgą...
Bo Ania jednak ma konia.
I trzyma go u siebie w pokoju!

Czasem wychodzą sobie na świeże powietrze:
                           

Razem siedzą przy komputerze:

                             

A czasem wspólnie zażywają sjesty w chłodzie salonu:
                            



Na takiego konia to ja się zgadzam absolutnie bez protestów :-D


Chyba wiecie, kto go robił?
A jak nie, to odsyłam Was do poprzedniego wpisu :-)

Marzenko!
Bardzo dziękuję raz jeszcze w imieniu uszczęśliwionej Ani. Oskar jest debeściak! :-DD

czwartek, 25 lipca 2013

Reklama i lokowanie produktu

Kiedyś pisałam, że na moim blogu reklam i ogłoszeń parafialnych nie będzie.
I tego trzymam się do dziś.
Nie podniecają mnie krany, spłuczki, zlewozmywaki, leki na potencję, ubezpieczenia i inne tego typu propozycje.
Wprawdzie mogłabym zbić na tego typu reklamach nieziemski majątek - smycze, kubki, ołówki, długopisy, magnesy oraz wdzięczność reklamodawcy.
Ale ja jakoś nie mam żyłki do robienia interesów życia ;-)

Natomiast jeśli chodzi o reklamę nowego bloga, znanej mi osoby, to nie widzę przeciwwskazań :-)

Dziś będzie reklama i zachęta dla Was, moje wierne czytelniczki, żebyście odwiedziły całkiem świeżutki blog Marzeny.

Panią Marzenę poznałam kilka lat temu w sklepie z materiałami. Wiedziałam, że rękodzieło nie jest jej obce. Wiedziałam, że umie szyć.
Wspominała również o szydełkowaniu.
Ale nigdy nie widziałam jej prac.
Aż do dziś, kiedy to nieśmiało przyznała mi się w mailu do tego, że założyła bloga.
Poszłam i oniemiałam!

Takie szydełkowce to mistrzostwo absolutne:




Kobity! Tam takich cudeniek jest dużo więcej!
Zdjęcia rąbnęłam z bloga pani Marzeny, bez jej wiedzy, a co za tym idzie - również bez jej zgody.
Mam nadzieję, że nie będzie mieć o to do mnie pretensji.

Tak więc idźcie i cieszcie oczy, moje drogie, jako i ja czynię :-))
I ośmielmy panią Marzenkę do dalszych poczynań robótkowych :-))



poniedziałek, 22 lipca 2013

Dorobiłam towarzysza

Zanim napiszę, w czym rzecz, muszę się cofnąć w czasie.
O ponad rok...
Otóż wtedy zrobiłam sobie bransoletkę. We fiuletach.
Ło tu jest (klik kursorkiem)

Bardzo ją lubię i dość często eksploatuję.
Ale bidulka czuła się samotna i opuszczona.
Więc żeby jej poprawić humor, postanowiłam jej dorobić towarzystwo.
Jakoś tak miesiąc temu nawlokłam koraliki i...

I odłożyłam na czas przyszły, bliżej nieokreślony ;-)
Jednakowoż "nadejszedł" taki leniwy kompletnie dzień. A nawet prawie dwa.

Znaczy miałam lenia i nie zawahałam się go użyć!

Czasem nawet mnie się zdarzają takie napady bezwzględnej  i nieodpartej chęci na nicnierobienie ;-)
I tak oto z otchłani mojego potwornego lenistwa wynurzył się on...
Towarzysz wspomnianej bransoletki.

Na imię ma lariat :-)
                                         


Można go nosić tak jak na fotce powyżej, albo tak:

                             

Przechowywać można go w stanie skłębionym lub bardziej uładzonym:
                              
Dowolność w tej kwestii jest absolutna!

Natomiast leniwy, acz szczęśliwy z powodu posiadania lariatu człowiek wygląda tak:
                                          
Nie mam co się krygować - podoba mi się! I to bardzo!
Znaczy o lariacie mówię! Nie o swoim portrecie! ;-D

No więc dane techniczne, bo nie może się bez nich obyć.
Dugość lariatu  z dzyndzołkami: 140 cm.
Nawlokłam ok. 950 cm koralików (transparentnych), ale wyrobiłam ok. 850 cm.
Kordonek cieniowany no name - stawiam na Snechurkę (chyba!).
Okrążenie na 6.

Uff! Leń mi minął jak coś ;-)

niedziela, 14 lipca 2013

Kto podsłuchuje, ten wysłuchuje ;-)

 Podsłuchałam taką rozmowę:
Fryderyk (F)
Lucyferiusz (L)

F: - Młody! Cho no tu!
L: - Że niby ja?? Ja? Serio mnie wołasz??


F: - A co? Kto tu niby młody jest?
L: - Ojej! Wielki Brat mnie wzywa! Nie wierzę! Co chcesz? UMYĆ CIĘ!?? UMYĆ??
F: - Co ty masz z tym myciem?? Cholery można dostać! Liżesz wszystkich po wszystkim! To irytujące jest! Każdy ma swój ozór i sam się do porządku umie doprowadzić! Znaczy te dwunożne w pokojach o nazwie łazienka się zamykają i używają śliny lecącej ze ściany. Liżesz ich mimo to po rękach i nogach jak nawiedzony! LIZUS po prostu!
L: - No ale ja muszę! Muszę! Inaczej się uduszę!
F: - Ta! Albo innych jak nie mają ochoty na twoje ablucje...



L: - Się czepiasz!
F: - Nie ja się czepiam, tylko ty! Wszystkiego! Ciągle! Nawet MOJEJ myszki-zabawki! I do tego jak surykatka pozujesz!



L: Bo mojej zabawce ogon odgryzłem niechcący...
F: - Niechcący! Dobre sobie! Tymi zębiskami??




L: - Swędzą mnie... Nie pamiętasz, jak to jest, jak się mleczaki gubi?
F: - Ja byłem ZAWSZE stonowany, normalny i zrównoważony! Gęby rozdziawionej non stop nie miałem!




L: - Ta! Ciekawe, co najstarsza miałaby do powiedzenia w tym temacie!
F: - A co ty się tak rozczochraną zasłaniasz? Bo ci twój beżowy zadek z opresji przedwczoraj uratowała?? Coś ty w ogóle robił po drugiej stronie kanałku, dwie ulice dalej??
L: - Uciekałem... Goniło mnie coś...
F: - Jassssne! I ogniem zionęło?? Hehehe!
L: - Bawi cię coś? Mnie nie! A poza tym,  z tego co wiem, to ciebie też tam swego czasu namierzyły...
F: - Bliżej! Krócej wiałem! A w ogóle, skąd o tym wiesz??
L: - Bo słyszałem, jak rozczochrana mówiła do warkoczowej: Fredzio tutaj siedział schowany, ale przynajmniej się odezwał, jako go wołałyśmy, a Lucek milczek jest... I jak my tę pchłę marną znajdziemy w tym lesie??
F: - Było miauczeć, sieroto!
L: -  Miauczałem!
F: - Post factum! I w obecności najmłodszej! Jak ci najstarsza z oczu zniknęła, bo leciała dookoła Macieju, żeby cię do domu przytargać!
L: - Mogła przeskoczyć przez kanałek. Teraz jest wąski...
F: - I płytki, w razie co? Głupi jesteś! Jak miała skakać? Na betony?? Kanałek wyregulowali w ubiegłym roku, zanim nawet cię poczęli!
L: - Wszystko dobre, co się dobrze kończy...
F: - Jasssssne! A potem spałeś u niej pod pachą!
L: - Bo mi cieplej było...
F: - Taaaa! Akurat! Trzęsidupa jesteś i tyle!
L: - Nieprawda! Odważny jestem! Przecież mysz złapałem i jej do kuchni przyniosłem!
F: - Dało się to usłyszeć w promieniu paru kilometrów: ŁAAAA!!! LUCEK!!! CHOLERA!!! TY TEŻ PRZECIWKO MNIE??? Dobry koteczek! ZABIERZ TO STĄD!!! ŁAAAA!
L: - Ona tak zawsze?
F: - Nie chcę cię martwić, ale zawsze!
L: - No cóż... Niech się przyzwyczai, bo  nie po to mnie wszystkie trzy uczyły zabaw w polowanie, żebym teraz tego nie wykorzystał w praktyce.



F: - Te dwunożne tego nie rozumieją... Najpierw uczą, zachwycają się naszą zwinnością, naszym refleksem i sprytem, a potem wrzeszczą, jak im się  żywe mięsko do kuchni dostarcza.
 Hmmm... Ale może to jest ich sposób wyrażenia aplauzu i szczęścia?
L: - Ja tam nie wiem. I tak będę robił swoje! W sumie mało mnie to interesuje. Raczej nudzi mnie ten temat.



F: - Nie ściemniaj! Śpiący po prostu jesteś!
L: - Po całym dniu na świeżym powietrzu i z ciągle zajętymi pracą łapami, każdy ma prawo do odpoczynku, no nie?




F: - No w sumie tak... Mnie też coś jakby sen morzył... Powiedz mi tylko jedno na zakończenie - dlaczego ty jesteś taki ruchliwy i dlaczego w tobie jest tyle ekspresji i niespożytej energii?

L: - Może dlatego, że ja już byłem prawie TAM... A teraz zwyczajnie cieszę się życiem i jego urokami :-)

F: - No to jest sensowne wytłumaczenie. Dobranoc! Śpij dobrze, Lucyferiuszu!



PS: Wszystkie zdjęcia w tym poście są autorstwa średniej, czyli Joanny.

środa, 10 lipca 2013

Muszę, bo się uduszę ;-)



Miałam pokazać komplet: naszyjnik z bransoletką. Ale bransoletki jeszcze nie ma, a ja nie wytrzymałam ciśnienia... No muszę, bo się uduszę!
 Więc pochwalę się póki co, tylko naszyjnikiem:
  
Jest to mój pierwszy naszyjnik robiony ukośnikiem. A druga praca w ogóle tym sposobem.
Nie mam co ukrywać i udawać skromnisi - baaardzo mi się podoba :-)
Wyszedł w sumie lepiej, niż się spodziewałam :-)
Najgorsze i najbardziej  upierdliwe było oczywiście nawlekanie koralików: 229 na jedną sekwencję.
Prezentuje się na człowieku jeszcze lepiej niż na ekspozytorze ;-)

No to teraz rozwinę mocniej suche dane techniczne.
Jak już wspomniałam, na jedną sekwencję potrzeba jest 229 koralików.
Nawlokłam 12 powtórzeń, co daje 2748 koralików...
Zajęło mi to 4 i pół godziny + 40 minut sprzątania i segregacji rozdmuchanych przez wiatr i wymieszanych na kolorową sieczkę koralików (nawlekałam na dworze :-D).
Do zrobienia bransoletki potrzebowałam 9 kolorów.
Użyłam Toho 8/00 .
Okrążenie jest na 10 k, więc nie jest tłuściochem, więc dzięki temu również i bransoletka wyjdzie idealna na mój nie za bardzo rozrośnięty nadgarstek ;-)
Naszyjnik ma długość ok 57 cm (długość mierzona bez zapięcia). Nie wykorzystałam 12 sekwencji, tylko 10, bo za bardzo by mi się zwieszał, zamiast ładnie układać tu i ówdzie ;-)
Co jeszcze mogę dodać?
Baaardzo mi się podoba - ale to już chyba napisałam? ;-))

niedziela, 7 lipca 2013

Sierpc - skansen za szkłem ;-)

Ponieważ są wakacje, ponieważ jest piękna pogoda, ponieważ lubimy się szwendać tu i ówdzie, ponieważ uwielbiamy skanseny, wybrałyśmy się dziś z Anią do skansenu w Sierpcu.
Planowałyśmy tę wycieczkę już od paru miesięcy. Właśnie na dziś, bo w pierwszą niedzielę lipca, rok rocznie, odbywa się tam impreza plenerowa pt: "Miodobranie w skansenie".
Najpierw ruszyłyśmy na zwiedzanie.

Oczarował nas ten dworek:

Ania jak go zobaczyła, to wykrzyknęła:
- Jak z "Pana Tadeusza"!

Wg. mnie bardziej z "Rodziny Połanieckich", albo "Nocy i dni" (przez ten stawik z drugiej strony), ale nie będę się czepiać ;-)



A potem ruszyłyśmy dalej.


Na miodobranie!



Jak wiadomo - miód smakuje najlepiej na świeżym chlebku z prawdziwym masełkiem


Najlepiej własnoręcznie ubitym ;-)


Żeby móc skosztować miodu (na chlebku z masełkiem), trzeba go najpierw rąbnąć pszczołom:



Pszczoły, jako egzemplarze pokazowe nie tylko robiły za modelki, ale  też intensywnie dalej pracowały jak...  pszczółki:




Kiedy już miód został odwirowany, można go było skosztować:



Ku naszemu zaskoczeniu, zostałyśmy poczęstowane takim czymś:


Wiecie co to jest?
To kawałki plastrów miodu. Takie nieodwirowane.
Nigdy w życiu tego nie jadłyśmy, więc zostałyśmy poinstruowane przez żonę pana pszczelarza, że to się najpierw wysysa z miodku, a potem żuje się jak gumę :-D
PYCHA to było! Niby miód wielokwiatowy, ale smak zdecydowanie bardziej konkretny, ostrzejszy i taki krótko mówiąc - inny :-))

Po jedzeniu słodkości, dodam - słodkości mocno płynnych - się człowiek trochę lepi...
Więc trzeba zrobić pranie:



A potem prasowanie :-D




Jak już dzielna gospodyni ze wszystkim się obrobi, to może sobie powycinać... firanki :-D

Tak, tak!
To nie haft, tylko wycięta z papieru firanka :-)



A tak wygląda inny model już na oknie:

Zdjęcie trochę słabe, bo musiałam pstrykać przez szybę, na zewnątrz.
Dlaczego tak?

No cóż...
Ten skansen jest wg mnie dziwny...
Takie bardziej muzeum. W dotychczas odwiedzonych przeze mnie skansenach (a było tego multum) nie było żadnych ograniczeń jeśli chodzi o wchodzenie do chałup. A tu niby się wchodzi do przedsionka, ale dalej patrzeć można tylko przez szybkę. Znaczy przez szklane drzwi! Nawet panie, które siedziały w izbach i  teoretycznie coś tam miały pokazywać, były  zamknięte i rozmawiały ze zwiedzającymi odizolowane od ludzi jak farmaceutki w aptece :-/
)
Co kraj to obyczaj(?).


Dobrze, że ścieżka przyrodnicza była ogólnie dostępna i można było korzystać z jej wyposażenia bezpośrednio, a nie tylko liżąc przez szkło  ;-)


To, przy czym stoi Ania, to takie jakby "klocki".  Trzeba dopasować do siebie drzewo, jego liście i korę - fajna zabawa!
Takich atrakcji przyrodniczych było więcej, ale zmachana całym dniem biegania po skansenie matka już skapitulowała i nie robiła zdjęć :-D

Obwisła natomiast artystycznie (i romantycznie w jej mniemaniu) na mostku:



Po czym zapakowała uszczęśliwioną małolatę do samochodu i wróciła na zad 140 km do domu.

Tak więc: ja tam byłam, miód i wino piłam, a co zapamiętałam, to Wam opisałam ;-)

czwartek, 4 lipca 2013

Obserwacje z placu zabaw...

Dzisiejsze godziny wczesno południowe spędziłam w charakterze baby sitter.
Z ulubioną Alicją, czyli córką mojej sis.

Człek ma wykształcenie jakby nie było, pedagogiczne, własne dzieci cokolwiek odchowane i wychowane (raczej przyzwoicie), więc siostra bez obaw powierzyła mi swoje małe szczęście pod kuratelę ;-)
Z pewnych powodów, tym razem opieka odbywała się nie "u mię" w domu, tylko w blokowisku.
Plac zabaw między mrówkowcami urządzony jest całkiem, całkiem.
I do tego w gęstym cieniu.
Więc Alicja szalała, a ja sobie nic nie robiłam, tylko od czasu do czasu serwowałam wodę, poprawiałam kapelusik i zazdrościłam małolacie możliwości wspinaczek, zjeżdżanek i bujanek :-D

Początkowo byłyśmy same, ale dość szybko dobił do nas Karolek z babcią. A po pewnym czasie przyszła jeszcze ciocia Karolka - w wieku mniej więcej babci.
Jak się później dowiedziałam - ciocia była młodszą siostrą babci.
Obie panie zakochane w Karolku po uszy :-D
I chyba im się nie dziwię - uroczy chłopaczek, z buzią amorka i błękitnym spojrzeniem rozpuszczającym najtwardszy lód!

Jak się dowiedziałam - niejadek i do tego chorowity: w tym roku maluch (2 lata 8 miesięcy) zaliczył juz zapalenie płuc, dwa zapalenia oskrzeli, a z nosa ciągle mu się leje.
Dziś jakoś mu się nie lało ;-)

Obie panie najbardziej przejmowały się niejedzeniem Karolka. Podobno wczoraj, po raz pierwszy zjadł bez protestów i cyrków zupkę ogórkową.
Jak wygląda karmienie Karolka: bieganie po mieszkaniu, namawianie pod stołem, dawanie portfela z kartami kredytowymi, komputer, telewizor, komórki... Czyli największa głupota pod słońcem - ZAGADYWANIE!

Uhhh!
Nieśmiało zasugerowałam paniom, żeby mu odpuścić, bo dziecko tak ma, że z głodu nie umrze. Zwłaszcza, że nie mieszkamy w Etiopii... Jak zgłodnieje, to sam się upomni, byle mu nie podsuwać chrupek, bananków i sycących soczków między głównymi posiłkami.
Panie pokiwały głowami, ale stwierdziły, że to nic nie da, bo Karolek ma starych rodziców (mama miała 38 lat, a tata 44 jak się dziecię urodziło) i się przejmują. I do tego jest jedynakiem.
No tak... To wiele tłumaczy...

Smętnie pokiwałyśmy głowami ze zrozumieniem.
Ciocia Karolka stwierdziła beztrosko:
- Karolek poszedł w dziadka, czyli tatę swojej mamy. On też był taki drobny. Normalnie breloczek, nie facet :-DD
No cudo! Facet breloczek! Muszę to zapamiętać :-DDD

W czasie, kiedy sobie gawędziłyśmy z miłymi paniami, Ala z Karolkiem zrobili mi rewelacyjną sałatkę z liści, którą spożyłam z apetytem, ku aplauzowi małolatów ;-)
Potem przenieśli się do piaskownicy, gdzie już cokolwiek się zaludniło, a właściwie - zadzieciło.

A mianowicie przyszła panna (tak na moje oko ok. 18 letnia) z malutką dziewuszką Zuzią (półtora roczku).
Zuzia ubrana była w bielutką sukienusię i takiż kapelusz z imponującym rondem.
No normalnie - mała damesa :-D Po kilkunastu minutach, biała kiecusia przypominała szmatkę po odkurzaniu bardzo brudnego hangaru, a kapelutek został szmyrgnięty w najdalszy kąt placu zabaw :-D

Ala, Karolek, Zuzia i jej opiekunka gmerali się w piachu w najlepsze, wymieniając się łopatkami i foremkami, kiedy przyszła kolejna pani z wnuczką - Kingą (4-5 lat).
Kinga wzięła swoje artefakty i poszła do dzieci.
A dzieci - wiadomo - nowe mięsko się pojawiło z nowym sprzętem, to zaanektowały część foremek Kingi.
Nie na długo, bo babcia rzeczonej zareagowała natychmiast.
Odbyła krótki galop do piaskownicy i wydarła się na Karolka:
- ZOSTAW!!! TO NIE TWOJE! ODDAJ JEJ!!!
Spojrzałyśmy po sobie z babcią i ciocią Karolka lekko zszokowane.
Babcia powiedziała:
- Karolku. Oddaj dziewczynce, to jej.
Karolek oddał z niemym zdumieniem na buzi, a Ala wypowiedziała swoją stałą kwestię w takich wypadkach:
- Przecież trzeba się dzielić...
Jakoś to nie przekonało babci Kingi, bo stanowczym tonem kazała wnusi udać się na drugi koniec piaskownicy ( w pełnym nasłonecznieniu dodam). Z zabawkami rzecz jasna. I z poleceniem:
- Baw się sama!

Tjaaaa...

Trwałam w szoku. A babcia Kingi usiadła koło mnie i powiedziała:
- No! Do czego to podobne! To jej zabawki!

Nie skomentowałam bo jedyne, co mi się nasunęło, to to:
- Tak więc zabrała swoje zabawki i poszła do innej piaskownicy...

Krótko potem na plac zabaw weszła dziewuszka też tak na oko 5 letnia.
Obowiązkowy kapelutek na łebku, spódnisia dżinsowa, wiaderko w łapce, włos długi, rozpuszczony, perkaty nosek i promienny, zaraźliwy uśmiech.
- Cześć! Wiecie co? To są moje zabawki, ale możecie ich używać jak się wam podobają. O! Tu mam foremki, łopatkę i grabki. A wiecie co? Moja babcia to ciągle chodzi do kościoła! Ciągle! Jak tylko ma okazję, to od razu leci! A wiecie kto jest najfajniejszy? Mój dziadek! On umie naprawić wszystkie zabawki! I to od razu! Jest specjalistą od napraw! Naprawca, po prostu!  A pani to jest mamą Zuzi? - Gaduła zwróciła się do opiekunki Zuzi.
- Coś ty! To moja siostra! Ja mam 13 lat i nie mów do mnie pani!

Padłam! Ona naprawdę wyglądała bardzo poważnie i zajmowała się Zuźką jak profesjonalistka!

Małoletnia rezoluta nie straciła rezonu:
- Aha! A kochasz ją?
- No pewnie! To mój skarb największy!
- Coś ty! Ja mam brata i go nie cierpię!!! Wiesz,  jaki był mój najgorszy dzień w życiu?
- Nie...
- Jak mój brat się urodził. Wszyscy przestali mnie zauważać, tylko nim się zachwycają. A moi rodzice już się ze mną nie bawią. Jak on się urodził, to już nie chcą i nie mają dla mnie czasu. Dają mi tylko komórki, żebym sobie pograła, ale to nie to samo. Prawda? A tak lubiłam, jak się mną zajmowali i się bawiliśmy. Chyba mnie już nie kochają. No trudno. Muszę sobie sama czas zapełniać i szukać przyjaciół. Ala! Biegniemy?

Pobiegły...
A mnie się zrobiło jakoś tak...

Tylko dwie i pół godziny, a tyle obserwacji i uczuć...

Nie pokuszę się o podsumowanie...

wtorek, 2 lipca 2013

Ukośnik

Dziś, w godzinach około południowych, przyszła na świat moja grubaska.


Czyli ukośnik nr jeden.
Robiona jest na 12 k z koralików Toho 8/00.
Wzór znalazłam gdzieś w czeluściach netu i jak to ja - wydrukowałam i nie zapisałam adresu strony :/

Teraz, jako "fachowiec"  z Koziej Wólki, mogę się ustosunkować do obu rodzajów szydełkowych
bransoletek.
Zarówno jedna metoda, jak i druga, mają swoje plusy dodatnie i ujemne ;-)

Zacznijmy od plusów  ukośnika: jest miękki, pulchny i doskonale dopasowuje się do ręki.
Zwykła bransoletka (na 12 k) byłaby sztywna jak kij i raczej by się załamywała, niż przylegała do nadgarstka.
Kolejny plus to to, że koraliki układają się same tam, gdzie powinny. W zwykłych, robionych oczkami ścisłymi, koraliki miewają rzadko, bo rzadko, ale jednak, dość upierdliwą tendencję do wstydliwego chowania się do środka... Przy ukośniku jest to zwyczajnie niemożliwe.

A teraz minusy ukośnika: robi się go dwa razy dłużej. No bo jakby nie było oczka ścisłe, to tylko jedno machnięcie szydełkiem. A półsłupki - dwa :-D
Co za tym idzie?
Większe zużycie nici, ale to chyba najmniejszy problem.
Co jeszcze z minusów?
No cóż... Nie mam co ukrywać, że bransoletka na 12 k, zrobiona (jako się wyżej rzekło)  z koralików Toho 8/00, jest po prostu strasznie gruba i na szczupłym nadgarstku jak mój, czy mojej Chudej wygląda bardzo ciężko...

Jest na to rada? Ano jest...
Naszyjniki można spokojnie trzepać z ósemek, natomiast na bransoletki trzeba się przerzucić na 11/00, a dla desperatek z sokolim wzrokiem jest jeszcze opcja 15/00.
Ja z pewnych powodów pozostanę przy ósemkach, czyli spodziewajcie się inwazji naszyjników w moim wykonaniu ;-DD
Oczywiście ukośnikiem, bo bardzo mi się ta zabawa spodobała :-)