niedziela, 29 września 2013

Jak (prawie) wykończyć męża - poradnik żony pomysłowej.

Męża mam. Znaczy, nie od wczoraj, tylko od lat prawie 24. Rocznica niedługo, ale niewiele brakowało, a to nie ja dostałabym wiecheć okazjonalny (czyt. kwiatki), tylko sama bym na cmentarz niosła...

Teraz takie małe wprowadzenie: mamy w domu kilka sposobów ogrzewania hangaru: kominek (grzeje jak szatan, ale w sumie ogrzewa tylko dół i ciut pokoje dziewczyn na górze), piec na gaz (gaz mamy płynny drogi jak piorun!) i piec(rozmiarów słusznych!)  na groszek węglowy .
Byłam absolutną przeciwniczką instalowania tego potwora. Pyszczyłam strasznie, że znowu węgiel, popiół do wybierania, a nie daj Bóg jeszcze ewentualnie może koks! MOWY NIE MA!!
Mąż, człek spokojny i konsekwentny zrealizował swój zamiar, nie bacząc na histerię swej połowicy, obiecując solennie, że ona nie będzie do tego pieca się musiała dotykać, że tylko on będzie ten piec obsługiwał i czyścił.
I tak było w pierwszym sezonie. Piec polubiłam dość mocno, bo grzeje  jak należy i jak się raz napali, to potem się na tym paleniu jedzie przez cały sezon grzewczy bez wygaszania.
A jak mnie ślubny uświadomił, że mogę w nim palić również drewnem, to pokochałam pana pieca miłością absolutną i bezwzględną!
A swoje wcześniejsze protesty i dąsy odszczekałam pokazowo :-D
I teraz, w tzw. okresach przejściowych, kiedy piec nie jest obsługiwany mężem, ja się wyżywam zarówno siekierą rąbiąc drewno, jak i paląc w nim z upodobaniem.

Było to jakoś tak dwa tygodnie temu - mniej więcej.
Zimno było  w domu, bo aura jakoś zapomniała, że kiedyś tam istniało coś o nazwie "złota polska jesień".
Więc postanowiłam napalić w piecu, coby rodzinie i sobie zrobić dobrze.
Drewna narąbałam, polana pod piec przytargałam i zabrałam się do rozpalania.
Szybciutko mi poszło, ogień buzował radośnie i z każdą chwilą w domu robiło się co raz cieplej i cieplej...
Ba! Robiło się wręcz tropikalnie!
Jako, iż musiałam wyjść z domu na zadeszczoną i zimną dal późnym popołudniem, napakowałam do pieca drewna z czubem.
Żeby nie zgasło, nim chłopina mi z roboty wróci i zastąpi żonę w pilnowaniu ogniska domowego.
Piec napchany drewnem bez mała do czubka komina, dzieciny ciepełkiem zabezpieczone, więc mamunia wsiadła w samochód i pojechała precz.
Gdzie była?
Nieważne. Ważne, że zasięg tam był raczej niekoniecznie dobry i kontakt ze światem zewnętrznym miałam nieco ograniczony.
I w związku z tym sms'y przychodziły z opóźnieniem i zupełnie niechronologicznie.
Tak więc najsamprzód dostałam ja wiadomość od Chudej: "Lepiej nie wracaj dzisiaj do domu! Do jutra może mu przejdzie! :-D"
Eeee??? Zanim wysłałam zapytanie, dostałam niejako wyjaśnienie: "Prawie popsułaś piec. Ojciec jest wściekły!"
O matko... Słabo mi się zrobiło...
Jak to popsułam?? Czym?? Siekierą w niego nie waliłam, łomy i  młoty też zostawiłam w spokoju. Drewno wkładałam normalnie...
Gryzłam się tą rewelacją czas jakiś, aż w końcu znalazłam cichy kącik z zasięgiem i zadzwoniłam.
Do Chudej informatorki. Męża na wszelki wypadek postanowiłam omijać - nawet telefonicznie.
- No?? Co jest?? Jak to prawie popsułam??
- Bo podobno całą wodę z pieca szlag trafił i na sucho chodził! Prawie się zepsuł!
- Jak to??
- Wygotowałaś! :-DDD
- O rany... Jakim cudem? Jak wychodziłam, na wyjściu z pieca było koło 68 stopni.
- A ja wiem? Ależ ojciec jest wściekły! Gania i klnie! :-DD
- KLNIE?? To ja chyba faktycznie prędko do domu nie wrócę...
- No! Lepiej nie! A wiesz co? Na strychu pełno pary było! Poszłam po puzzle i widzę, że coś mi się porusza... Jakiś cień na ścianie! I on się rusza! A ja ani komórki przy sobie, ani nikt nie wie, że tam jestem! Myślałam, że duch! Kurde ale się przestraszyłam! A potem paczam - a to para bucha z takiego czegoś.
- Dobrze, że się nie zes...aś!To coś, to zbiornik przelewowy. Na wypadek zbyt wysokiej temperatury wody, żeby kaloryferów nie rozerwało.
- Hahahahaha! Przydał się! :-DDDD Poszłam do ojca i pytam go, czy to normalne, że tam tak ta para bucha, a on znowu zaczyna wrzeszczeć i biegać, że to twoja wina, bo nawaliłaś drewna tyle, że mało pieca nie rozniosło!
- O kur...!
- A Anka to szuja! Takim wrednym głosikiem kapusia zapytała:  "czy to normalne, że ten piec tak piszczy i piszczy, bo on tak piszczał i piszczał, zanim tatusiu wróciłeś". I tata znowu zaczął krzyczeć i kląć! Jaki kabel!
- O matko... A ty nie lepsza! Musiałaś o tej saunie na strychu donosić??
- Bo ja nie wiedziałam i zapytałam!
- Anka zapewne też!
- No może...

Po tej rozmowie chęć powrotu do domu minęła mi bezapelacyjnie...

Ale niestety, trzeba było...
Zwinęłam na zad do baaaardzo ciepłego domku koło 23:30. Nawet nie dlatego, że chciałam uniknąć konfrontacji z żywą furią mężowską, tylko po prostu tak wyszło.
Furia spała, co dało się zauważyć uszami ;-)
Szybciutko umyłam się i poszłam spać w nie najlepszym nastroju...
Następnego dnia egzekucja nieco się odsunęła w czasie, ponieważ mój małż pojechał na grzyby.
Przepytałam jeszcze młodszą latorośl na okoliczność dnia poprzedniego i niestety potwierdziła moje najgorsze obawy:
- Tata był wściekły i krzyczał!
- Tata krzyczał? Twój tata?? Jesteś pewna??
- Noooo! :-DDD I to jak!
- A brzydkich słów używał? - Zapytałam słabo..
- Hihihi! UŻYWAŁ! :-DDD

Darowane, ostatnie godziny życia spędziłam w kuchni wychodząc ze słusznego mniemania, że jak mnie ślubny pozbawi łba, to wprawdzie go zakują w kajdany, powloką do tiurmy, ale jednak dzieci mogą odczuwać lekki głód i kto o nie zadba??
Tak więc garowałam w tempie światła i z wyjątkową weną twórczą, jednocześnie wznosząc modły do Najwyższego, żeby na drodze męża mego posadził dużo grzybów, bo:
A: jak ich będzie dużo, to prędko do domu nie wróci
B: jak ich będzie dużo, to jak już wróci, będzie tak happy, że może tylko mi oko podbije, ale do dekapitacji nie dojdzie
C: jak będzie ich mało, to będzie jeszcze bardziej wściekły, bo na próżno bladym świtem w wolny dzień się zerwał i na nic jego poświęcenie!
Modły w pewnym sensie zostały wysłuchane.
Mężu wrócił dość szybko, bo... grzybów było tak dużo, że już ich nie miał w co zbierać po  niecałych trzech godzinach!
Tak więc chwila sądu nadeszła wielkimi krokami w kapciach mojej drugiej połówki...
- Cześć. - Rzekł egzekutor...
To niewinne "cześć" zabrzmiało w moich uszach jak dzwony pogrzebowe...On to słowo wcześniej zanurzył w smole i zamroził na dowolnie wybranym biegunie...
- Cześć - Odparłam.
A potem załączył mi się słowotok:
- Słuchaj! Wiem! Narozrabiałam jak cholera! Nie nie sądziłam, że tak się może stać. Jest mi okropnie głupio i przykro. Chciałam, żeby nie zgasło, żeby było ciepło. Nie przypuszczałam, że tak się porobi! W życiu bym tego pieca nie tknęła! Przepraszam! Naprawdę mi głupio!
I co usłyszałam??
- Aha.
I tyle!
A ja siekiery pochowałam na wszelki wypadek! :-DD
Potem, przy obiedzie wygłupialiśmy się już zespołowo na temat mojego wyczynu.
- Wiecie co? Ten piec ma wskaźnik temperatury dwucyfrowy. A jak wróciłem do domu, to piec piszczał i pokazywał 00! Przekroczyłaś skalę! :-DD
- A na powrocie ile było?
- 110 stopni :-DDD
Moje córki-donosicielki mimo woli zachowały się bardzo lojalnie wobec matki:
Ania:
- Jak było fajnie ciepło!
Asia:
- No! Nareszcie ten piec popracował na 1000%, a nie na pół gwizdka!
Ja:
- Pokazał na co go stać!
Mąż:
- Też się zdziwiłem :-D

W piecu palę dalej.
Wodę na herbatę gotuję w czajniku, nie w grzejniku ;-)

A dziś...
A dziś w nocy miałam straszny sen!
Śniło mi się, że mężu mój, chcąc oszczędzić sobie ponownego stresu, ZASPAWAŁ piec i nie mogłam w nim napalić!
- Coś ty zrobił??
- Specjalnie! Żebyś mnie nie wykończyła kolejnym swoim występem!
- To jak ja mam palić??
- W popielniku! Hehehehe!

Snu mężowi nie opowiedziałam i nie opowiem, bo kto wie, może mu nie daj Bóg coś podpowiem? ;-)

sobota, 28 września 2013

FilcAta

Już wspominałam drzewiej, mam prowadzić, a właściwie - już prowadzę kółko robótkowe dla chętnych dzieci z mojej szkoły.
Jak do tego doszło?
Całkiem zwyczajnie i nie ma co się wdawać w szczegóły ;-)
Dość powiedzieć, że mój pomysł i plany zostały zaakceptowane i dostałam na rozruch wspomożenie finansowe ;-)
Na początek wymyśliłam "Filcowy zawrót głowy" (tytuł książki, z której podebrałam kilka pomysłów, ale o tym niżej).
Filc, zwłaszcza ten gotowy, w arkuszach jest szalenie przyjaznym materiałem dla początkujących i dla dzieciaków. Nie wymaga jakiś specjalnych obróbek i starań, a i tak zawsze coś fajnego wyjdzie :-)
Z tego założenia wyszłam i chyba dobrze wymyśliłam.
Bo zanim zaczniemy coś poważniejszego, najpierw trzeba zabrać się za proste i łatwe drobiazgi.
Na pierwszy ogień poszły kocie zakładki. O nich później.
Kolejne zajęcia mamy już zaplanowane na kilka tygodni do przodu.
Ale plany, to nie tylko smarowanie na papierze założeń i przewidywań. To muszą być konkretne konkrety ;-)
Dzieciaki muszą ZOBACZYĆ, żeby WIEDZIEĆ :-)
No to pani Monika wzięła i naszykowała takie ło różne różności dla swoich mróweczek pracowitych:
Sówki breloczki:
                                     


Motylki - również breloczki:
dziewczyny orzekły, że łysy ten motylek i one pomyślą jak mu zrobić włoski, albo czułki - i dobrze! O to chodzi! Niech kombinują! Ja daję bazę, a one mogą i powinny same coś dodatkowego wymyślać ;-)

Kolejne plany to broszki:
                                        

                                        

Oraz pierścionki
                                            


Mimo, że panie kółczanki mam w wieku dojrzałym i bardzo dorosłym (piąta klasa!), to jednak sentyment do laleczek gdzieś tam tkwi...
I dlatego też powstaną takie laleczki-zawieszki:
                                                    


No! To mamy z głowy październik ;-)
A potem czas będzie pomyśleć o świętach :-D
Póki co jednak, pokażę Wam zakładki zrobione przez trzy robótkary:


Zdolne moje dziewczyny, no nie?? :-)))

Ps: pomysły na sówki, motylki i broszki ze wspomnianej na początku wpisu książki, lala pochodzi stąd.

środa, 18 września 2013

OK!

OK!
No dobra! Ogarniam się po malutku.
BARDZO po malutku, zaznaczam!
Stuknęłam się w dekiel (rada mojej nieocenionej Chudej) i nie zmienię ustawień bloga.
Ani nie będzie dla elity, ani w ogóle go nie zamknę.

PÓKI CO!

Zaczynam powoli wyłaniać się z czeluści absolutnego zarobienia.

Co nie oznacza, że będę tutaj częściej pisać, albo komentować na Waszych blogach.
Czytam Was regularnie   (mniej więcej co drugi-trzeci dzień ;-) ).

Częstotliwość mojego blogowania spadnie, bo...
No bo tak :-PP

Ogólnie rzecz ujmując: plany, zmiany, plany, zmiany... ;-)

Podsumowując - jest ciekawie, nie nudno i zabawnie w moim życiu. ;-)

Jak czasem będę miała towar deficytowy, zwany czasem, będę Wam o tym pisać :-)

Tak więc ostrzegam - ja tu jeszcze wrócę! :-DD

sobota, 7 września 2013

Łikedn

Jako iż jest łikend, a ja obiecałam się wywnętrznić i nieco usprawiedliwić, no to pisiam....

Jakoś tak tydzień temu, wystosowałam do Was post pomocowy.
Jak zwykle nie zawiodłam się i pomysłów na kółko robótkowe miałam od pyty.
Nie tylko w komentarzach, ale i na maila.
Nie nadążam z odpisywaniem.

Jesteście kochane jak jeden mąż i jedna żona!

Ale...
Ja to już niedawno pisałam, ale powtórzę raz jeszcze: chcesz rozśmieszyć pana Boga - opowiedz mu o swoich planach...

Więc Stwórca  czytając moje dylematy, zapewne ocierał  z oczu łzy śmiechu...

A więc - nie pracuję już w liceum/gimnazjum, tylko w gimnazjum/podstawówka.
Zdecydowanie ciekawsza oferta pracy na mnie spadła i nie miałam nad czym się zastanawiać.
Chociaż mniej godzin, a co za tym idzie - mniej brzęczącej mamony.
Ale za to plany mam lepsze.
I mooooooże perspektywy...
Ale o tym ciiiicho sza!
Zapieprz w zamian za to taki, że taczek nie ma czasu załadować :D
Jak ja to lubię! :-DD
Plany i pomysły takie, że hohohoho!

A kółko stricte robótkowe, póki co poszło się kochać.
Zostało jedynie ewentualnie dekupażowe.
Nie moje, ale ew. byłabym jako suport.

Tak piszę bez składu i ładu, ale jakoś nie bardzo mogę bardziej szczegółowo.
Nie mogę i nie bardzo chcę.

A kiedy zechcę?
Przemyśliwam pewną sprawę...
A mianowicie zamknięcie bloga.
Niech nie będzie publiczny, tylko dla naprawdę wiernych i chętnych do czytania i komentowania.

W ciagu kilku dni przemyślę sprawę i będzie odpowiedni wpisik jak coś.
No chyba, że mi się coś zmieni i całkiem zliwkiduję pisaninę wirtulaną ;)



wtorek, 3 września 2013

Usprawiedliwienie

Zaczął się nowy rok szkolny, a wraz z nim powracają usprawiedliwienia w dzienniczkach uczniowskich.
Więc i ja też nie będę gorsza i skrobnę pewnego rodzaju wytłumaczenie:

Proszę o usprawiedliwienie nieobecności na blogu blogerki Aty.
Absencja spowodowana jest zawirowaniami czasoprzestrzeni wyżej wspomnianej. 
Dlatego też, rzeczona Ata nie ma kompletnie czasu na odpisywanie na Państwa maile oraz komentarze pod ostatnimi wpisami. 
Ponieważ na szczęście raz w tygodniu zdarzają się łikendy, zakręcona Ata OBIECUJE i PRZYRZEKA, że odpisze na wsio  i  się sama będzie tłumaczyć z zawalenia obowiązków blogerskich.
AMENT!!!