sobota, 28 grudnia 2013

Święta były i wybyły

Jak ktoś ma w Święta czas na robótki, to albo jest cyborgiem, albo jest w gościach na wyjeździe i ma full obsługę na wszystkie boki i strony.
Inaczej tego nie widzę!
Ale...
Jak się człowiek tak wypości robótkowo przed Świętami i w trakcie, to potem z większą chęcią i zapałem zasiada do działań rękodzielniczych. Tym bardziej, że czuje się człowiek doceniony kulinarnie i ogólnie jakoś tak mu dobrze po przyssaniu mega fajnych prezentów ;-)

No dobra!
Święta były i wybyły.
Dziś zasiadłam do maszyny do szycia.  Jakoś mi jej brakowało...
Nic w sumie wielkiego nie postało, ale zadowolenie we mnie lekko bąbelkuje.
No więc wykończyłam zająca!
Nie, nie! Spokojnie! Nie jestem kłusownikiem! Po prostu zając, którego prezentowałam tutaj doczekał się szczęśliwego zakończenia i wygląda teraz tak:


Jak widać ewaluował i z planowanej makatki zamienił się cudownym sposobem w koljeną poduchę.
Dlaczego tak?
A bo tak! Bo jakoś nie widziałam sensu wieszania kurzołapki na ścianie.
Poza tym niby gdzie, skoro nigdzie mi nie pasował. Mały taki jakiś i próbny do tego...
A czort z nim! Jest poducha i już! 
Ja jestem człek pragmatyczny - to co robię, ma do czegoś służyć i być używane.
O!
I z tego też założenia wyszłam, kiedy tworzyłam taki oto praktyczny uszytek:

Łapki-chwytaki do gorących garów. Rolę swą spełniają, bo już je przetestowałam.
Uszyłam je z tzw. "materiałów trumiennych". Kto wie o co chodzi, to dobrze mnie zrozumie, że niełatwo było mi je siekać i zszywać ;-)
No własnie.
Zszywać.
Pokazuję Wam moje uszytki niechronologicznie.
Poducha powstała później.
I mało brakowało, a by jej nie było.
Bo Zośka dostała narowów!
Zaczęła plątać nitki, huczeć jak kombajn w szczycie żniw, trząść się w ataku histerii i ogólnie nie chciała współpracować.
Zablokowała się i już! Ani w przód, ani w tył.
Przywróciłam ją do zycia za pomocą: nożyczek, prujki, śrubokrętu i słów złych:
- Posłuchaj mendo! Jak nie będziesz szyła, to cię kopnę w... (tu rzut oka na młodą młodszą asystentkę Aniusię) kopnę cię w POKRĘTŁA tak, że w powietrzu z głodu zdechniesz! SZYJ CHOLERO, bo na kwiatki pójdziesz!
 Nie wiem, co na nią podziałało, ale uszyła co jej kazałam. W nagrodę została nakarmiona olejem i oczyszczona z nielicznych kłaczków. Może to one ją tak buntowały?
Nie mam pojęcia.
Mam tylko nadzieję, że jednak dalej będzie szyła, bo mam w planach trochę cosiów.
W tym jeden całkiem spory i wymarzony "coś". Ale on będzie musiał posiedzieć sobie w poczekalni wraz z innymi planami ;-)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wszyscy wszystkim ślą życzenia

Kochani moi!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam, żeby ten wyjątkowy czas był przepełniony szczęściem, radością i miłością.
Życzę Wam bliskości i spokoju.
Życzę Wam rodzinnej, ciepłej atmosfery.

I oczywiście mnóstwa prezentów i spełnienia marzeń.

Czyli krótko mówiąc:

WESOŁYCH ŚWIĄT!


piątek, 20 grudnia 2013

Ja nie dam rady???

Zdolna jestem niesłychanie.
Własnym samochodem uszkodziłam sobie palec marki kciuk prawej dłoni mej.
No nie! Nie przejchałam po nim kołami.
Aż tak zdolna nie jestem.

Było to tak.

Wracałyśmy z Anią do domu.
W oczy me rzucił się wielki baner z napisem CHOINKI.
- Ej! Młoda! Może wdepniemy i zobaczymy? I tak zaraz się wybieram po kłujaka.
- No pewnie!

Wdepnęłyśmy. Młoda młodsza oniemiała ze szczęścia i od zapachu.
-Aaaaaleee tu pachnie!

A ja zdałam sobie w tym momencie sprawę z tego, że Ania nigdy nie była ze mną kupować choinki.
NIGDY!
Zawsze była w szkole, albo w przedszkolu.
Nawet nie sądziłam, że  to może być aż tak ekscytujące dla małolaty.
Oceniałam to przez pryzmat własnej niechęci do latania po sztucznie stworzonych przed świętami lasach. I nie sądziłam, że mogą istnieć takie ludziki, którym podoba się wybieranie kłującego drzewka.

No więc.
Choinki były. W sporych ilościach. Jedna była prześliczna, ale tak rozłożysta w biodrach, że jak to powiedziałam Ani:
- Jak ci ją do pokoju wstawimy, to albo nie wyjdziesz, albo nie wejdziesz.
Inna z kolei chuda jak wygłodzona dżdżownica.
Aż w końcu jest TA właściwa.
I wzrost ok i szerokość nie zagrażająca Ani bezdomnością.

Trafiona, zatopiona!

No i pojawił się mały problem.
Jak  mam ją zapakować, skoro samochodu sobie nie dostosowałam odpowiednio?
Tzn. nie wyjęłam części  kanapy, nie złożyłam przedniego siedzenia, nie pozbyłam się zagłówków i tylnej półki.
O pozbyciu się pasażera nie wspomnę ;-)

Tak więc, na szybko, musiałam przeistoczyć samochód osobowy w podręcznego dostawczaka.
Nic nadzwyczajnego.
Tyle, że diabli mnie podkusili i zdejmując tylną półkę, wykonałam jakiś dziwny manewr.
Zamiast pociągnąć ją do siebie, trzymając zwyczajowo za środek, wykombinowałam, że łatwiej mi będzie chwycić ją z boczku i zdjąć.
Taaaa.
Może i łatwiej.
Ale bardziej krwawo...

Teraz proszę, żeby łaskawe czytelniczki zgięły swój dowolnie wybrany kciuk.
Mamy takie coś, jakby dwie ciut wystające kosteczki?
Mamy.
No!
No to moje kosteczki nie mają już mięska ;-)

Nawet nie poczułam. Zobaczyłam, dopiero jak już pan mi choinkę zapakował i ruszałam do domu.
Się wkurzyłam jak nie wiem!
Przecież muszę tego kciuka (wraz z resztą dłoni) za niedługo wkładać w różne mięsiwa i rybska!
One wszak z solą będą...
No cóż.
Opakuję se palucha w kondoma z rękawiczki gumczatej i jakoś to będzie.
No bo co?
Ja nie dam rady??? :-DD

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Naumiałam się!

Tytuł jakby na wyrost ;-)

Wczoraj, na zlocie czarownic dziergających w Magic Loop, spotkałam się z taką jedną Middią

Do wyjścia z domu, poza możliwością ploteczek w miłym gronie robótkujących pasjonatek, skusiła mnie wizja cro-tatów.
Niby kiedyś już liznęłam początki, ale na żywo usłyszeć JAK się to je, to co innego niż fotki w necie.

Tak więc zabrałam szydełka i kordonek (badziewny, jak się okazało) i pojechałam na spotkanie z przeznaczeniem.

Zasiadłam i zaczęłam dziarsko dziergać pod czujnym okiem fachowca wyżej wspomnianego.

Pierwszy płatek kwaituszka jakoś mi poszedł.
Drugi mi śmignął i oznajmiłam beztrosko nauczycielce:
- Ha! Załapałam!

Taaa! Już był w ogródku...

Trzeci płatek prułam coś koło czterech razy.
Ale w końcu się udało i kwiatuszek został szczęśliwie skończony.

Kiedy rozstawałyśmy się z Klarą usłyszałam:
- Tylko nie zapomnij, czego się nauczyłaś!

Obiecałam, że nie zapomnę i że zaraz po powrocie do domu zasiadam do treningu.

Efektem ćwiczeń są te oto kolczyki:




Wzór oczywiście ze strony Middi.
O dziwo - dość szybko mi się robiły i bardzo sympatycznie. 
W środku powinny mieć koraliki, ale nie posiadam w odpowiednim rozmiarze, więc mają dziury ;-D


Lekkie schody zaliczyłam dzisiaj przy robieniu kolejnego projektu.
Jakoś nie bardzo kumałam, o co chodzi z tym obracaniem robótki po łańcuszku.
Ale wyłączyłam myślenie i...
STYKŁO! 
I nawet w miarę przyzwoicie  wyszło!

No dobra! Wiem! Jeszcze muszę "trochę" poćwiczyć, żeby dojść do stanu przyzwoitości, który mnie mniej więcej zadowoli.
Ale przecież  ćwiczenie czyni mistrza ;-)
Tak więc idę dalej męczyć dziwaczne szydełko.

niedziela, 8 grudnia 2013

Bardzo słodki wpis

Ostrzegam lojalnie: wpis jest absolutnie nie dla słodkolubów! A szczególnie nie dla czekoladożerców!
I jeszcze jedno: będzie dużo zdjęć.

Jakoś tak tydzień temu, Chude moje dziecko zarezerwowało wejściówki do Wedla.
Postanowiłyśmy, że młodej młodszej nic nie powiemy.
Będzie miała niespodziankę i dodatkowy prezent na mikołajki.

Wiedziała tylko, że gdzieś jedziemy, że będzie fajnie, ale absolutnie nie znała szczegółów.
Dzięki temu, mimo że dziś niedziela, dziecko młodsze wstało bez protestów o obłędnej 10 rano (blady świt, jednym słowem) i dało się wywieźć z domu w bliżej nieznaną dal.
Kiedy wylądowałyśmy pod Fabryką Przyjemności doznała lekkiego olśnienia:
- O! Tu jest Wedel! - I znaki zapytania w oczach.
- Zgadza się. Idziemy zwiedzać. Co ty na taką niespodziankę?
- MEGAAAAA!!

Dowód rzeczowy, czyli focie pod celebrycką ścianką:


Na początek mieliśmy okazję zoabczyć jak wygląda tajemne miejsce,  w którym powstają słodkie tabliczki pożądania:



Na zdjęciu poniżej zwróćcie uwagę na górny fragment. Te ciemnobrązowe paski, to właśnie czekolada! Taka jeszcze ciepła i świeżutko wytłoczona...




Chociaż dziś niedziela, produkcja i pakowanie trwają w najlepsze:


Tak jak tworzenie i malowanie apetycznych ozdób z przetworzonego ziarna kakaowca:




A wiecie, co to jest na fotce poniżej?


Brawo! Sejf. Podobno oryginalny, pamiętający E.Wedla. I podobno w swoim wnętrzu skrywa tajne przez poufne przepisy na słodkie pyszności...
Jakby ktoś miał kontakt ze Szpicbródką lub z Henrykiem Kwinto, to proszę o podanie im mojego maila - jest w lewej szpalcie bloga ;-)

Później wylądowaliśmy w salonie, czyli wiernie odtworzonej sali, w jakiej spotykał się w XIX i w XX wieku zarząd firmy.
Ciekawe czy wiecie, że pierwszym "logo" i znakiem rozpoznawczym firmy był chłopiec na osiołku wiozący tabliczkę czekolady :-)

Na pamiątkę, na żyrandolach są właśnie takie firgurki.
Nie, nie! Nie z czekolady - z mosiądzu :-D

Natomiast z czekolady były cuda w kolejnej sali.
WSZYSTKIE!!









Nawet obrazy:
Niestety nie dało się polizać, ani wbić zęba w ramę, bo pracownicy baaardzo patrzyli na ręce, a właściwie w szczęki zwiedzających ;-)

Na zakończenie coś, co każdy może zobaczyć własnymi, niekoniecznie uzbrojonymi nawet oczami.
Witryna fabryki na ul. Zamoyskiego kusi czymś takim:

To jest salon. Krzesło, stół, choinka, podłoga, ściany, zegar obrazy, ŻYRANDOL i całokształt wykonane są z... No? Z czego?
Ależ oryginalnie: z czekolady :-D
Witryna podobno jeszcze nie jest ukończona w całości.
Kiedy tak się stanie, ilość zużytej na nią czekolady będzie ważyła...
UWAGA!!

TONĘ!!!

Wyobrażacie sobie to?? TONA czekolady??

Ja, mimo że to widziałam i wąchałam ciągle nie mogę sobie tego jakoś przełożyć na taką zrozumiałą ilość ;-)
Chociaż...
Skoro krzesło waży 38 kg to się ta tona jakoś po kościach rozejdzie ;-)

No i choinka też nie jest jakaś cherlawa: grubość ścianek wynosi 20 cm.
Aha! Pod choinką jeździ pociąg. Taki prawie prawdziwy. Prawie, bo... z czekolady :-DD
Tylko tory ma prawdziwe.


Super było! I smacznie!
Mieliśmy też przywilej spróbowania nowej czekolady, której nie ma jeszcze na rynku: arbuz z melonem. Oj fajna, fajna ;-)
To tyle. Idę sobie... Jakoś mnie na przegryzienie czekolady naszło ;-)

środa, 4 grudnia 2013

Czyja ona??

Szybki i krótki wpis.

Ania wróciła dziś ze szkoły pociągająca. Nosem.
Siąka i siąka.
Do obiadu jeszcze ciut, więc pomyślałam "gdyby nie ten katar, umarłaby z głodu..."
Ale zdjęta matczyną empatią zapytałam z troską:
- Młoda. Katar masz?
- Eeee?
- No bo głos masz taki "kataralny".
- Może trochę mi kapie...
- To jutro może na basen nie pójdziesz?
- Doooobra... - Bez entuzjazmu.

Po godzinie nadchodzi meldunek z pierwszej linii frontu:
- Gardło mnie boli.
- Uuuu! Lipa! Na ceramikę nie jedziemy.
- CZEMU???
- Nie będę cię w tę zimnicę wlokła i narażała na gorączkę!
- Doooobra... - Brak entuzjamu jeszcze się pogłębił.

Leki zapodane, dziecko lekcje zrobiło.
- Lepiej mi.

Po dwóch godzinach:
- Znowu mnie gardło boli :/
- Uuuu! No to jutro nie idziesz do szkoły. Cieszysz się?

I co? Wybuch entuzjazmu? Negocjacje, że w piątek też nie, bo się nie opłaca na jeden dzień? Że lepiej o jeden dzień za długo niż o pół za krótko?

NIE!!!

FOCH! Z przytupem.
Zobaczyłam tylko znikający w korytarzu warkocz i usłyszałam warknięcie:
- NIE!!

Po kolejnych dwóch godzinach młoda przyszła negocjować:
- Czy ja naprawdę muszę jutro NIE iść do szkoły??
- Musisz! W sobotę masz wykład, na niedzielę zaplanowałyśmy z Chudą coś naprawdę super dla ciebie.
- Yhy...
- No co? Czemu się nie cieszysz???
- BO JA LUBIĘ CHODZIĆ DO SZKOŁY!!!!

Moje szybka myśl:
"Nie moja ty córka. Nie ojca swego ty córka. I nie siostry swej ty siostra!"
Czyja ona??

wtorek, 3 grudnia 2013

Znowu sobie poszaleję

W sumie to nie powinno się pokazywać rzeczy zaczętych, a nieskończonych.
Ale co zrobić jak duma i szczęście rozpiera aż po czubek kokardki??
Niezdrowo się tak wstrzymywać ;-)

Zaczęło się w niedzielę, a właściwie w sobotę, kiedy to pewna cudowna osoba  z wielkim sercem zaprosiła mnie do siebie na wspólne, niedzielne szycie :-))
Jak tu nie skorzystać z TAKIEJ propozycji złożonej przez mistrzynię patchworku, czyli przez Annę Sławińską??
Toż to grzech by był niewybaczalny!
Oprócz mnie w indywidualnym bądź co bądź nauczaniu, miała też wziąć udział inna Anna 
 I wzięła, a jakże.
Tylko, że bidula nie wiedziała, że ja tam też będę i przeżyła ciężki szok, kiedy wystawiłam nos zza drzwi w domu u Ani S. i powiedziałam jakże oryginalnie:
- A kuku!
Dobrze, że dziewczyna zawału nie dostała :-DD

Ulokowałyśmy się w pracowni Anny, a potem nastąpiło...

Szycie?
A gdzie tam!

Zwiedzanie prawdziwych i namacalnych patchworków naszej gospodyni!
Ahhhh... Więcej nie jestem w stanie z siebie wydusić. To są takie cuda, że nie da się ich opisać. To trzeba zobaczyć na żywca!
Kiedy nasyciłyśmy mniej więcej nasze oczy i nakarmiłyśmy również zmysł dotyku, ponownie udałłyśmy się do pracowni.

Szyć?
A gdzie tam! :-D

Oglądałyśmy masę cudów patchworkowych stworzonych przez zdolne ręce patchworkujących pań z różnych stron świata.
To była inspirująca burza mózgów :-D
Do tego stopnia, że jakoś tak temat zajęć nam ewaluował i rzuciłyśmy się na coś innego, niż było zaplanowane :-D
Ale jak tu nie zmienić zamierzeń, jak się człowiek dorwie do takiej strony??

Poza tym - tylko krowa nie zmienia poglądów ;-)

Rzecz jasna, każda z nas wzięła sobie na warszat inne obrazki.

Obawiałam się, że moja genialna inaczej "Zofia" padnie jak długa i chińska, kiedy jej zadam szycie z wolnej łapy.
Jednak dała radę! Ale nie tak sama z siebie. O nie!

Tak jakby ciut w tle był tam też pewien pan. Na imię ma Eugeniusz, ale to "Eu" można spokojnie odrzucić i zostawić tylko końcówkę: Geniusz! Okiełznał krnąbrną Zośkę za pomocą zwykłej stopki do cerowania :-D
Dzięki Gieniowi w końcu wiedziałam, czego mam szukać, bo stopka stopce nie równa.
Ba! Gienio naumiał mnie jak regulować napięcie dolnej nici. Z górną nigdy nie miałam problemów, z dolną... No cóż. Bywało różnie! :-DD
Co z resztą dało się zauważyć już po pierwszych ściegach. Więc zaliczyłam prucie :-D

Jak to coś, co szyłam wyglądało po powrocie do domu?
Ano tak:

Lucjusz tradycyjnie musi mi pomagać i sprawdzać co też pani znowu wymyśliła.
A że ostatnio chłopak ma silne parcie na szkło, to i druga fotka z kotem. Bynajmniej nie w tle!


Na szczęście szybko mu się znudziło i położył się na krześle, tuż obok pańci i wygrzewającego się na kaloryferze Fryderyka.
Tak więc mogłam sobie poszaleć. Bo trzeba Wam wiedzieć, że mam już tę czarodziejską stopkę! Zamówiłam ją od razu w niedzielę, a dziś przed południem była już u mnie!

Wraz ze stopką, zafundowałam Zofii hardcore zwany przeze mnie lotem naćpanej pczoły, względnie jazdą pijanym traktorem po kamienistym ugorze.

No więc, po pierwszych próbach maszynowych było tak:



A teraz jest tak:



Z tyłu też fajowo:


Jeszcze tylko lamówka i...

Znowu sobie poszaleję  :-DDD

A co! Jak Zośka daje radę i nie zdycha, to co ma stać w kącie i kurzem zarastać!
Nie po to ją chińskie rączki spreparowały, no nie? ;-D