czwartek, 27 listopada 2014

Poezja dla potłuczonych

Jak wiecie, jestem bibliotekarzem nauczycielem.
Mus szerzenia  słowa pisanego/drukowanego,  wśród dziatwy szkolnej,  mam wpisany w zawód i pasję.
Wczoraj, będąc całkiem prywatnie w bibliotece publicznej, dostałam zaproszenie na spotkanie z pewną panią poetką.
Usiłowałam się wymigać mówiąc, że wiersze jakoś mnie niekoniecznie pociągają, że gdyby to była poetka wierszyków dziecięcych, to bardzo chętnie, bo wprawdzie w tym roku szkolnym mamy już zaplanowane (i jedno już odbyte), spotkanie z autorem, ale wszak można na przyszły rok szkolny, lub kalendarzowy pomyśleć, i tepe, itede...
No i się okazało, że pani ta pisze (a jakże!) również dla małolatów. I to takich całkiem małych małolatów w wieku mniej więcej 6-8.
Cudnie! Tak jak byłam średnio chętna na spędzenie jednego z późnych popołudni na odczycie poezji dla dorosłych, tak zaświeciłam własnym, nieodbitym światłem i chęcią natychmiastowego poznania twórczości rzeczonej autorki.
- Super! To ja chętnie! A czy jest w bibliotece jakaś jej książka?
- Ależ tak! Nawet kilka. W oddziale dziecięcym.

Wspaniale!
Poszłam. Wypożyczyłam całe cztery sztuki i pełna euforii udałam się do domu. Czekając na powrót młodej młodszej z gimnazjalnej placówki oświatowej, zapałem zagłębiłam się  w lekturę.

Ta...

Pierwsza książeczka  tytułem ( "Ada, Basia, Celina") zasugerowała mi, że kryje w sobie coś na kształt słynnego tuwimowskiego "Abecadła".
Mądrzy ludzie mówią: nie oceniaj książki po tytule!.
Cytuję fragmenty:

- Jestem Ada.
Ta modnisia - mówi Jędrek o mnie.
Koleżanki mi zazdroszczą,
bo mam modne spodnie.
[...]
- Jestem Basia - najładniejsza,
i tym się nie chwalę.
Tak przedwczoraj powiedzieli:
Adaś, Robert, Arek.
[...]
Jestem Cela, od Celiny.
Niezwykłe mam imię.
Gdy przechodzą korytarzem,
wszyscy patrzą na mnie.
[....]

I tak dalej w ten deseń.
W skrócie: panny okazały się być młodocianymi blacharami i flądrami. Po imprezie, na którą się wybrały, okropnie się pokłóciły, pobiły i wytytłały w błocie. Nie wiadomo skąd, znalazł się prosiak i powiedział im, że  są po prostu zwykłymi świniami.
Koniec wierszyka...

No cóż...
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc może ten wierszyk, wydany na bardzo przyzwoitym papierze, z nowoczesną, łapiącą oko grafiką, trochę się nie udał...

Sięgnęłam po całkiem wypasiony zbiór wierszy.
Pod względem edytorskim i graficznym: rewelacja! Ideał dla dzieci.
Otworzyłam pierwszą stronę i czytam:

KUCYK

Kucyk Basi stracił nogę.
Teraz ma protezę.
Kucyk odzyskuje sprawność,
bo uwierzył w siebie.

Lekko mną wstrząsnęło, ale przecież wierszyk treść ma jak najbardziej taką w duchu integracji, empatii, a dzięki rytmice, łatwo wpada w ucho.

Tak więc lekko podbudowana zawiesiłam oko na kolejnym:

MILENKA

Malutka Milenka
w sukieneczce w kropki
jest jak biedroneczka
i szczęście przynosi.

- A jak założy kieckę w paski, to pecha będzie rozsiewać? - pomyślałam.

W międzyczasie wróciła młoda młodsza i zaczęłam dzielić się z nią nowo odkrytą poetką:

LUBIĄ LATO

Bez wyjątku,
w każde lato -
tata, dziadek, babcia,
mama
- biorą malców na
barana.

- I? - zapytała Ania.
- Nic.
- Koniec już?
- Ta...
- Aha... A zimą?
- Zimą nie lubią.
- Tylko latem na barana targają?
- Jak widać.

Co ciekawe - identyczne pytania zadała mi dziś moja koleżanka bibliotekarka, którą to uszczęśliwiałam radosną lekturą przy drugim śniadaniu.
Podsłuchiwała naszą rozmowę z Anią, czy co? :-D

Pogrążyłam się w dalszej, jakże ekscytującej lekturze. I ku zdumieniu własnemu odkryłam wierszyk z kontekstem pedofilskim:

ŻARTOWNISIE

- Iwonko, moja mała kobietko,
bądź trochę inna od swojej mamy:
- Nie noś obcasów takich wysokich!
Nie pudruj noska.
Siądź na kolana i mnie pocałuj...
- I... mam powiedzieć: - Jestem córeczką
taty, nie mamy...
- Ty żartownisiu...
- My ciebie tatku obie kochamy.

O ile wiem i tak mnie uczono,wielokropek oznacza nieoczekiwane urwanie wypowiedzi i pełni funkcję niedopowiedzenia.

A na koniec, perełka czystej wody.
Czyli coś dla dorosłych, zabłąkanego w wierszykach dla małolatów:

NA PIESKA

Maciuś niezwykle lubi Milenkę.
Chciałby z Milenką się zaprzyjaźnić.
- Co jej powiedzieć? Poradź mi - proszę.
- Wyjdź jej naprzeciw ze swoim pieskiem.
Kiedy zobaczy twego jamnika,
wtedy nie będziesz musiał nic mówić...

Bogu dzięki, że nie tylko ja miałam co najmniej dziwne odczucia przy czytaniu tych wypocin. I nie mam tu na myśli moich córek, ale również siły bardziej doświadczone pedagogiczne w mojej szkole.

Bo gdybym tylko ja oceniała te wierszydła jako niebezpieczne i wstrząsająco głupie grafomaństwo, to musiałabym mocno zweryfikować swoje podejście do słowa pisanego - niezależnie czy ono rymowane jest to słowo, czy pisane wierszem białym, lub uczciwą prozą.

Nie muszę chyba dodawać, że tej pani nie zaproszę na spotkanie autorskie.
Ani dla klas 0-3, ani 4-6, ani gimnazjum.

Ps: Celowo nie podaję personaliów autorki, ani o niej nic bliższego nie piszę. To bardzo niszowa "tfurczyni", chociaż mocno nagradzana. Koleżanki po fachu oraz nauczycielki przedmiotowe mogę uświadomić mailowo, jak coś ;-)

niedziela, 23 listopada 2014

Się utkało



 W poprzednim wpisie chwaliłam się swoimi wygranymi.
Między innymi krosnem do tkania koralików.
Jak  wspominałam - zabawa przednia i wciągająca.
A najważniejsze, że szybko jest efekt finalny i można bez przeszkód  lansować się w nowej biżuterii, ku zazdrości innych ludzików ;-)

Tak więc jutro idę dumnie do pracy w towarzystwie nowej bransoletki:


W ubiegłym tygodniu pomaszerowała ze mną ta, którą pokazywałam na krośnie:





Aś też ma swoją, w jedynie słusznym kolorze nadziei:





A Ania zabiera jutro do szkoły trzy koty:



I jak? Fajne biżutki się utkały?




Wzory na trzy pierwsze bransoletki pochodzą z "TI" 5/6 2013
Koty - zrobione ze zdjęcia znalezionego w internecie.

środa, 19 listopada 2014

Nagrodzona

Czasem biorę udział w różnych konkursach.
Czasem nawet wygrywam.

I jakoś się tak zebrało trochę tych wygranych ostatnimi czasy. No i oczywiście mus się pochwalić przed  światem.

Zastanawiałam się, jak mam pokazać nagrody.
Czy w porządku chronologicznym wygrania, czy może według chronologii fizycznego posiadania rzeczonych.
Zdecydowałam, że zaprezentuję je zgodnie z datami wygrania, ale w kwestii informacyjnej: ostatni (prezentowani na blogu) są pierwszymi ;-)

A więc.
Zostałam namówiona do wzięcia udziału w konkursie na najbardziej twórczo zakręcony blog, organizowany przez firmę Coricamo.
Nie bardzo miałam na to chęć, bo konkurs był na tak zwane "lajki".
 Nie lubię takich zabaw. Są niemiarodajne i delikatnie mówiąc - trącą w wielu przypadkach oszustwem.
Bo jak wytłumaczyć fakt, że pierwsze miejsce zajmuje blogerka, która ma 26 (dwudziestu sześciu) obserwatorów, 286 odsłon profilu, a lajków zebrała 826? A blogi, które znam od lat, mające ogromny dorobek przepadły bez wieści. Coś to dziwne troszkę i dające do myślenia.
No cóż. Są na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom.
Nie pisałam nic na temat konkursu na blogu, bo doszłam do wniosku, że co ma być, to będzie. Kto chce, to mnie znajdzie i kliknie. I tyle.
Nagroda główna była jedna, a pozostałe to wyróżnienia.
Miałam to niewątpliwe szczęście, że jedno z nich trafiło właśnie do mnie :-)
Za wygrany bon, mogłam zrobić zakupy w sklepie Coricamo.
Pogmerałam w ofercie i znalazłam to, co mi przypadło do gustu i wołało do mnie gromkim głosem: MAMO!!!
Po pierwsze taka zabaweczka:

Czyli krosno do tkania koralikami. Jak widać - już w użyciu :-D
Fajna zabawa, odmóżdżająco-relaksująca - jak to przy koralikach bywa. Działa się ekspresowo i bezboleśnie, a efekty są piorunująco szybkie: po mniej więcej 3 godzinach mamy na przykład nową bransoletkę.
Tzn. taką szerszą, bo robiłam już też wąziutką i ta zajęła mi z wykończeniem 40 minut.
Polecam gadżet!
Aha - wie ktoś, bo co jest to drewienko z literką "B"? Bo u mnie to służy głównie do podkradania przez Lucjusza - kota złodzieja ;-)
Poza krosnem zamówienie kryło w sobie jeszcze takie zabawki:

Idąc od prawej: szablon do robienia kwiatków kanzashi. Niestety nie taki jak chciałam. Wymyśliłam sobie mały pięciocentymetrowy, ale nie było na stanie i zgodziłam się na siedmiocentymetrowy. Może kiedyś uda mi się posiąść ten mniejszy, wymarzony szablon.
Wypróbuję ten większy pewnie w ten weekend i będę się chwalić ;-)
Po lewej stronie, na górze, są igły - to bardzo miły gratis od firmy :-) Na pewno się przydadzą.
A te tajemnicze sznurki i kamyczki, to zamówienie mojej Aniusi. Dziecko mi zakręciło w temacie sutaszu i koniecznie chce się go nauczyć. Z kursu naziemnego niestety wyszły nici, bo nie zebrało się kworum, ale młoda postanowiła ogarnąć sprawę internetem i specjalnie dla niej kupioną gazetą w temacie.
Liczę na kolczyki hand made by Anna ;-)


Kolejna wygrana (też z Coricamo) przypadła mi w udziale dzięki jubileuszowym, dwusetnym Weekendowym Spotkaniom Robótkowym on line na FB.

Jak widać na załączonym obrazku: koraliki Precjoza i duuuużo oczek do pierścionków. Już im wymyśliłam zupełnie inne zastosowanie ;-)

No i ostatnia nagroda. Tzn. ostatnio wygrana. Bo dostałam ją w pierwszej kolejności :-)

MNIAM!!! Piękne kordonki i igły ze sklepu Middi
Niteczki są tak apetyczne, że póki co tylko je oglądam, macam i wącham nie wierząc, że je tak po prostu mam!!
No mam, mam! Serio! Ucieszyłam się, jak nie wiem co, kiedy przeczytałam wiadomość od Klary o wygranej :-))) Do tej pory banan z paszczy mi nie schodzi :-)))

I napiszę Wam w sekrecie, że teraz u Klary są ogromne przeceny i wyprzedaże.
Biegusiem lećcie i kupujcie, bo takich okazji już nie będzie.

A ja idę sobie pomacać zdobyczne kordoneczki i upojona szczęściem po czubeczki włosów, utkam kolejną koralikową bransoletkę ;-)

niedziela, 16 listopada 2014

Leń kreatywny

Się szyje poczwora, o którym pisałam w poprzednim poście.
Poczwor jest duży. Ma już ramkę, a właściwie ramę, której nie powstydziłby się Matejko do swojej "Bitwy pod Grunwaldem". Wszyta jak ta lala, zgodnie z moimi zamierzeniami i wyobrażeniami.
Aktualnie szukam plecków, a właściwie plerów, do tego strasznego etui na mamuta.
A ponieważ nie mam, to z nieukrywaną radością odłożyłam giganta na bok, czując się całkowicie rozgrzeszona.

I poczułam dziką chęć uszycia czegoś w skali mikro.
Tak na odreagowanie.

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to może by tak w końcu zszyć podszewkę we własnej torebce, bo notorycznie coś mi w niej ginie: a to dokumenty, a to klucz pracowy, a to komórka...
 No po prostu  torebka-kradziejka!

Szybko mi ten dziwaczny pomysł przeszedł i pogmerałam na osobistym Pintereście.
Wybór był szybki i bezbolesny. Pudełeczko na niewiadomoco:


Następna w kolejce miała być oczywiście torebka i jej sponiewierane wnętrze...

Jasssne! Jak się znalazło takie ło fajne, to kto by tam se głowę podszewkami zawracał.
Się uszyło i już się ma miseczkę:

Można w nią wrzucić na ten przykład pyszne cukierasy:



Torebka szlocha...

A mnie się przypomniało to, co spychałam na tył głowy przez cały weekend, czyli konieczność wycięcia ponad 60 miśków z papieru na dekorację czytelni z okazji Dnia Misia.
Wycięłam 6 i skapitulowałam.
Beznadziejnie nudna robota!
Popadłam w zamyślenie. Kreatywne, jak coś ;-)
Planowałam dać resztę miśków moim pannom robótkarom jutro na kółku, ale jak oczami wyobraźni zobaczyłam ten entuzjazm buchający wręcz od dziewczynek, to mi się smutno zrobiło.
No bo z drugiej strony trudno im się dziwić. Zamiast znowu coś fajnego dłubać, szyć i tworzyć, pani  zarzuci im pokserowanymi miśkami i każe prymitywnie wycinać...

Jak je tu zmotywować i samemu się nie narobić?
Ot, dylemat lenia :-D

I nagle przyszedł mi do głowy pomysł: uszyję coś! I konkurs ogłoszę! Ha!!!

W ten oto sposób powstała podkładka pod kubek

Założenie pierwotne było takie:
ta z panieneczek, która powycina najwięcej i najstaranniej miśkowych postaci, dostanie w nagrodę podkładkę pod kubek.

Uszyłam, zaprezentowałam na FB i...
I nie wzięłam się za torebkę, co to to nie!

Doszłam do wniosku, że przecież takich dokładnych pracusiów to ja mogę mieć jakby więcej.
I co wtedy?
Kaszana!!!
To usiadłam i uszyłam dwie kolejne:


Z drugiej strony wyglądają ło tak:

A jak któraś się wybitnie wybije na niepodległość???
O matkoooo!!!

No to jeszcze miśka sieknęłam (tak w nawiązaniu do tematu jutrzejszych zajęć i planowanej dekoracji)

Jak widać - przypomniałam sobie o foceniu już po pakowaniu (podkładek i misia).

No! To jutro mogę spokojnie iść do pracy.
Z podartą podszewką w torebce, rzecz jasna :-D

wtorek, 11 listopada 2014

Paczwor dla mamuta

Człowiek bywa znudzony. I lubi gmerać w necie w poszukiwaniu niewiadomokompletnieiabsolunieczego. Ot tak. Bo a nóż widelec jakaś łyżka w oko wpadnie ;-)

I wpadła. Aż człek podskoczył ze szczęścia.

Bo człekowi szyć się chce i nawet coś tworzy długofalowo. Ale człek chciałby poza tym jeszcze  coś tak szybko i bezboleśnie.

No to człek niechcący  zobaczył zawody w szyciu na czas z użyciem Jelly Roll. Człek oszalał ze szczęścia, bo szybkie, fajne i w końcowej fazie efektowne.
Wprawdzie człek do zawodów nie przystąpi, bo wprawa nie ta i człek ogony by ciągnął, ale Jelly Roll skusiło jak nie wiem co!

Tym bardziej, że człek do JR wzdycha od stu lat z okładem.

Jelly Roll są piękne i oko rwące, ale...

Ale kosztują niestety jak na człeka możliwości fortunę.

Ponieważ jednak człek kreatywny jest, to stwierdził, że taką lekką niedogodność jak wicher śmigający w portfelu łatwo przezwycięży zasobami materiałowymi własnymi, ciułanymi przez lata.

Wystarczyło otworzyć szafę, w której jedną, całkiem pojemną półkę bezczelnie zajmują szmatki do szycia (nie mylić z resztą szafy, w której są szmaty codziennego przyoblekania na się przez człowieka między ludzi idącego!).

Na tejże czarodziejskiej półce leżały sobie spokojnie takie tam bawełniane końcówki pościelowe. Człowiek kupił je dawno dawno temu, w ilości 5 kg i zużył przez lata tak cirka ebałt 3,5 kg. Półtora kilosika  się poniewierało i czekało na swój dzionek.
I się doczekało.
Człowiek wywlókł na światło dzienne kilogramek szmatek, posegregował kolorystycznie mniej więcej, podumał, pociął nożycami na części składowe, poprasował, a potem znowu ciął na szerokość odpowiednią. Te miłe zajęcia kosztowały człeka 5 godzin. Najgorsze i najmniej twórcze było prasowanie - godzina wyrwana z życiorysu!
Ale jak się chce mieć Jelly Roll lub jak kto woli Roll Up uzyskane domowym sposobem, to niech nie marudzi, tylko niech działa! O!

Potem człek pozszywał pasy, żeby móc śmigać jak te panie na youtubie bijące rekord szycia.
Nienienie! Człowiek niczego nie chciał bić! Człowiek po prostu chciał szyć!
I tak oto człowiek stworzył "tasiemkę" o długości 31 metrów i szerokości 12 cm.
Pierwszy szew miał długość, jak łatwo policzyć - 15,5 m. Zajęło to człekowi 40 minut, jak coś.
 Czyli tyle, ile rekordzistki szyją całość z JR ;).

Wyszła z tego taka ło kupka szmatek:


Każdy kolejny szew miał o połowę mniejszą długość. Po jednym szwie następowało dziabanie nożycami po całości i ponowne składanie i szycie.
I tak 4 razy...
W sumie ok. dwóch godzin. Może dwóch i pół. Tak  więc raczej rekordu człek nie pobił. I nie zamierza, bo człek raczej pacyfistą jest i do bójek nieskory ;-)

W efekcie kombinowania, prasowania, szycia i cięcia powstało takie coś:


Wiatr śmigał to i wybrzuszał.
W wersji statycznej wertykalnej wygląda tak:


A horyzontalnie tak:


Jest sporawy. Rzekłabym nawet, że człek poszalał i wyszło mu niezłe schronienie dla mamuciej rodzinki. 
I będzie większy. Bo wykończenie człek przewiduje ramowe. W sensie, że ramka będzie. W kolorze beżu lub kremu. Człek jeszcze nie zdecydował. 

A kiedy człek zdecyduje?

A licho wie, bo człek z gładkich bezwzorkowych szmat posiada jedynie wściekłą zieleń, rąbiący po oczach pomarańczowy, śnieżną biel i schizowy granat/prawie czarny :-D
Jak człek kiedyś kupi co wymyślił, to wykończy.

A kiedy człek kupi?

No tego to nawet najpotężniejsze wróżki tego świata nie wiedzą.

Więc człek pokazuje co zrobił, bo jak nie pokaże i upchnie w tapczanie kolejnego UFO'ka, to prędko go stamtąd nie wyciągnie.

A tak, jak człek już światu pokazał, to może świat go będzie kopał po kostkach/zadku/ambicji i się zmobilizuje gnuśny człek na oblot po szmateksach w celu zlokalizowania gałganów na ramkę tudzież na plecki paczwora co by taki łysy nie został po wsze czasy ;-)

sobota, 8 listopada 2014

Chrzciny maszyny

Uwaga! Uwaga!
Będzie zabawa.


Jak wiadomo moim wiernym czytelnikom, mam nową/stareńką maszynę do szycia. Pokazywałam ją już jakiś czas temu. W tym poście (klik!)

Poprzednia miała imię Zofia. 
Odmieniałam je mniej więcej tak: Zofia, Zosia, Zośka, Ścierwo, Złom.

Obecna jest bezimienna. Bidulka taka. Pracowita jak mróweczka i ciągle nie ochrzczona.
Tak dłużej być nie może!

Zapytałam młodą starszą jakby tu mówić do maszyny.
- Nazwij ją Jadwiga.
- Hmmm. W sumie niegłupio: jadź Jadźka, jadziem z tem koksem Jadziu... Super! Kupuję pomysł!

Młoda młodsza skrzywiła się i powiedziała co następuje:
- Weź coś uszyj, wrzuć na bloga albo na fanpejdża i ogłoś konkurs.
- O! Mega! Kupuję pomysł!

Czy ja już wspominałam, że mam genialne dzieci przerastające mła? ;-)

Tak więc moje drogie i moi drodzy.

Ogłaszam zabawę pod tytułem "Chrzciny maszyny".

Jak zabawa, to nagrody. 
Uszyłam dziś takie ło:


Czyli: zakładka do książki. A jak książka, to miło jest wlewać w siebie coś ciepłego na przykład herbatkę o smaku dowolnym (podkładka czerwona - pod kubek z teiną), albo kawkę (podkładka -beżowa pod filiżankę z kofeiną). 
Jeśli ktoś ma chęć przygarnięcia tej trójeczki, to zapraszam.

A teraz zasady zabawy.

1: Nie wystarczy w komentarzu napisać "chcę, bo chcę". Należy zaproponować imię dla mojej maszyny i UZASADNIĆ dlaczego takie, a nie inne.

2: Na czas trwania zabawy (czyli do 06.12.14) otwieram możliwość komentowania osobom anonimowym (spam mnie wprawdzie zasypie, ale trudno! Miłość wymaga bólu - powiedziała małpa całując jeża po plecach.).

3: Osoby blogujące mogą, ale nie muszą umieszczać link do zabawy u siebie na bocznym pasku bloga.

4: Konkurs ogłaszam również na moim fanpejdżu na FB (a co! Mam to korzystam! :-D)

5: Zapisy przyjmuję do 06.06, do godziny 12:00 w południe. Spośród Waszych propozycji wybiorę jedną. Taką, która najbardziej mi się spodoba. Wieczorem ogłoszę wyniki.

6: Jeżeli nie padnie lepsza propozycja (tu lub na FB), niż zaproponowana przez moją starszą córkę, nagrody widoczne na zdjęciu zostaną przyznane jednej osobie wyłonionej w drodze losowania.

Uff! Tom się naskrobała regulaminu!
To teraz cierpliwie i z ciekawością czekam na Wasze propozycje :-)

sobota, 1 listopada 2014

Zgubne skutki porządków...

Wczoraj wieczorem opanowała mnie dzika chęć zrobienia porządków w posiadanych gazetach robótkowych.
Bez specjalnej przyczyny.
No może jednak powód był, bo sterta prasy sypała się na prawo i lewo bez umiaru.
Wyciągnęłam ładnych kilkanaście kilogramów szczęścia i zaczęłam segregację.
Osobno gazety z frywolitkami, osobno  hardangerowe, zagraniczne, drutowe, szyciowe, "Wena", "TI" i tak dalej...
Podłoga wokół mnie zamieniła się w kolorowe śmietnisko.
Ale przynajmniej przekonałam się, że niesłuszne były moje narzekania na deficyt prasy rękodzielniczej.
Potem ułożyłam wsio rocznikami, a w rocznikach wg. miesięcy. Porządek musi być i basta!

Niestety, zaczęłam również przeglądać co poniektóre gazetki...
I tak oto w jednej z nich znalazłam pomysł na świetną zakładkę do książki.
Kocią zakładkę.

Zakładka jest słusznych rozmiarów i raczej trudno będzie ją zgubić ;)

A ponieważ nabrałam rozpędu, no i maszyna do szycia i tak już została wywleczona z kąta, to postanowiłam wprowadzić w czyn swój dawny zamysł, ciągle spychany na kiedy indziej.

Mianowicie: mam kalendarz nauczyciela. Rzecz przydatna, acz okładką nie powala. Wręcz nudzi.
Poza tym, oprócz mnie, takie kalendarze ma cała kadra pedagogiczna w mojej szkole w liczbie ponad 80 osób.
Wszystkie kalendarze jednakie... Często dochodzi do pomyłek i koleżanka koleżance nieświadomie podkrada kalendarz. Trudno się temu dziwi, skoro one tak samo wyglądają: nostalgiczny widoczek morski z palmami w egzotycznym kraju bliżej nieokreślonym.

Chyba tylko po to, żeby uświadomić nauczycielskiej braci, że tropiki za swoją pensję, to nauczyciel raczej tylko na obrazku może se pooglądać.

No to ja już nie będę pławić oczu w otchłani mórz ciepłych. W końcu zrealizowałam swój pomysł na spersonifikowanie kalendarza.
Okładką:


Kocią! No bo jakby inaczej mogłoby być! :-D

W środę mam radę pedagogiczną. Się będę lansować, że hohoho! I nikt się nie pomyli i mi nie rąbnie mojej własności. Nie ma bata! Drugiej takiej okładki po prostu nie ma :-D
A przynajmniej u mnie szkole ;-)


Szablon pierwszego kota pochodzi z gazety "Wena", a drugi z internetu (ogólnie dostępny).