poniedziałek, 28 grudnia 2015

Singerowy wonsz.

Zacznę z grubej rury.
Kupiłam sobie nową maszynę do szycia.
W sumie, to mój małż był siłą napędową do tegoż zakupu.
A było to tak.

Jak czytelnikom bloga wiadomo, dawno, dawno temu kupiłam "łucznika" o wdzięcznym imieniu Zofia. Szlag ją trafił. Na szczęście wcześniej niż mnie.

Zreanimowałam za pomocą magika od maszyn uczciwego, starego trzydziestopięcioletniego Łucznika odziedziczonego po mojej Mamie.
Tenże szył dzielnie: szedł jak czołg, miał swoje widzimisię, ale był przeze mnie oswojony i znany do ostatniej śrubki.
W sumie maszyna bez zarzutu. Mały mankament pojawił się jakoś tak dwa miesiące temu.
Otóż zepsuł się nawijacz nici.
Jako, iż konstrukcja starych Łuczników nie jest zbyt skomplikowana, postanowiłam, że nie oddam do naprawcy, tylko sama, temi ręcami sobie, a właściwie mojej wiernej Jaszynie zrobię dobrze.
Rozkręciłam, popaczałam, coś tam przykręciłam, coś tam pokombinowałam i sprawdziłam, czy działa.
No cóż...
Mechanikiem to ja jednak nie zostanę...
Maszyna opluła mnie i okolice czarnym smarem... Paszczę domyłam sobie mleczkiem do makijażu, bo w piegach mi nie do twarzy. Stół wyszorowałam Cifem. Kot Lucjusz umył się sam.

Stanęłam przed perspektywą nawijania nici na szpuleczkę do bębenka ręcznie. Niczym ten świstak co siedzi, bo Milka była konfidentką...
Słabo mnie ta perspektywa pociągała, szczerze mówiąc.
Podrapałam się w rozczochraną i przypomniałam sobie o Zośce.
Przez moje  zapomnienie nie powędrowała na recyklingową akcję zamiany zdechłego sprzętu elektrycznego na żywe kwiatki.
Zośka nie szyje, ale nawijacz jej działa!
Więc wyciągnęłam trupa na światło dzienne i problem z nawijaniem zniknął jak sen jaki złoty.
Było to trochę upierdliwe  - szyć na jednej, nawijać nici na drugiej. Ale co tam! Polak, a zwłaszcza Polka potrafi!
I tak sobie dzielnie działałam na dwie maszyny.
Do pewnego dnia, kiedy to mój małżonek wkroczył do pokoju i jego oczom ukazał się taki oto obrazek:
żona jego osobista klęczy w nabożnym skupieniu przed  plastkiem, teoretycznie szyjącym, made in China, ściskając w rękach pedał od tejże. Na Zośce rączo obraca się szpuleczka.
- Co ty robisz??? - Zapytał wstrząśnięty mąż?
- Nici nawijam. - Mruknęła żona.
- A czemu na tej?
- Bo na niej działa nawijacz.
- Aha... A dlaczego nie nawijasz na tej? - Mąż pokazał palcem dostojną Jadwigę panoszącą się na moim stole do szycia.
- Bo w niej nie dział nawijacz.
- .... A nie możesz szyć na tej, na której nawijasz???
- Nie.
- Czemu?
- Bo w niej szycie nie działa.
- O matko... - Małż prezentował stan drinka Dżejmsa Bonda - wstrząśnięty, niezmieszany.
- No co? Statystycznie mam idealnie działającą maszynę. Drugą -wręcz przeciwnie :-D

Mężu nic nie powiedział. Opuścił pokój lekko skołowany. A ja dźwignęłam się z kolan i z podłogi, bo Zośka nawinęła mi kolejną, potrzebną mi do ż(sz)ycia szpuleczkę.
Ot - dzień jak co dzień.

Minął czas jakiś.

Będąc na zakupach w Lidlu, przywiozłam reklamówkę tegoż sklepu.
- Ej! Widziałaś? Maszyna do szycia będzie do kupienia. Singer. - Oświecił mnie ślubny.
- Widziałam. No i?
- No i może kup ją sobie, co?
- A po co? Przecież mam na czym szyć.
- Doprawdy?
- No mam!
- Ale chyba nie do końca ci działa to szycie.
- Oj tam! Na dwie maszyny jest oryginalnie!
- Kup!
- Pomyślę. Poczytam. Opinii zasięgnę tu ówdzie.
- Pomyśl. Poczytaj. Zasięgnij. - Mąż był bardzo zgodny.

Zaczęłam myśleć. Czytać. I zasięgać.
Łatwo nie było. Opinii jak na lekarstwo. Na stronach polskich albo euforia, albo totalne "zjeżdżanie" od góry do dołu.
Na stronach niemieckich na pięć możliwych do przyznania gwiazdek - trzy.
Mało...
Zanudzałam męża i rodzinę do bólu: a bo ta powiedziała to, a tamta napisała tamto. I w ogóle to chyba na pewno nie ma sensu. I wybór ściegu tylko "do góry", a do dołu to tylko od góry. I chwytacz wahadłowy, a nie rotacyjny.
Itp.
Itd.
Mąż mój spokojny człek, w końcu się zdenerwował i stanowczym tonem rzekł:
- Wiesz co? Weź ty już nie czytaj, nie oglądaj, tylko ją po prostu KUP!
- Wiesz co? To ja zadzwonię do guru maszynowego, czyli do Gienia, męża Ani. To co on powie, to będzie dla mnie święte.
- Dzwoń!

Zadzwoniłam. Guru powiedział, żeby zainwestować.

No to klamka zapadła.

I po raz pierwszy w życiu uprawiałam maraton po  Lidlu bladym świtem.
Najpierw zaliczyłam drepczącą w niemym pożądaniu kolejkę tuż przed otwarciem sezamu, a potem sprint lidlowy do z góry upatrzonych łupów.
Przy maszynach byłam druga :-D
Pani przede mną łyknęła trzy (!) sztuki. Ja skromny detalista ino jedną. Dla się.

Po odstawieniu upragnionego sprzętu do domu, zrobiło mi się strasznie smutno, że muszę moje cacuszko zostawić na parę ładnych godzin samopas i jechać do pracy...
No to zabrałam ze sobą instrukcję obsługi i od czasu do czasu, ku rozbawieniu (i zrozumieniu) moich koleżanek, głaskałam ją z rozanielonym wyrazem twarzy.

Za to po powrocie do domu...
Już nie musiałam niczego głaskać i tęsknić.
Po prostu usiadłam i...





Oj radocha! :-D




I oczywiście próbowanie ściegów.  80 ich jest!


 To mała próbka, wykonana byle jakimi bawełnianymi nićmi, które jako pierwsze wpadły mi w ręce.

Kidy już poszyłam sobie dla zabawy, postanowiłam uszyć cokolwiek. Tak po prostu, żeby wypróbować nową zabawkę.

Pierwsze z brzegu nawinęły mi się "łączki" i linijka do Dresden Plate.
Sieknęłam, poskładałam i zaczęłam szyć "naprawdę"



I uszyłam bieżnik, nazwany przez moje córki wężem na ławę.


Wonsz jak to wonsz - jest dość długawy i chudy: ma 104 cm na 20 cm.

Przepikowałam go z tzw. "wolnej ręki", lotem totalnie nawalonej jak stodoła pczoły. Wyszło w miarę przyzwoicie, biorąc pod uwagę kilkuletnią przerwę w tego typu zabawie.

Teraz będzie moja subiektywna opinia na temat Singera Brilliance 6180.

Wady:
1. Słabiutkie oświetlenie pola pracy - mała żaróweczka (chyba ledowa) daje światła tyle, co kot napłakał.
2. Maszyna w zasadzie komputerowa nie powinna mieć chwytacza wahadłowego, tylko rotacyjny.
3. Mizerniutkie wyposażenie dodatkowe (chodzi mi o stopki).
4. Mogłaby być ciut szybsza.
5. Póki co, więcej wad nie dostrzegam.

Zalety:
1. Maszyna jest intuicyjna w obsłudze.
2. Instrukcja obsługi dla imbecyla.
3. Cicha.
4. Pasują do niej wszystkie stopki "system matic".
5. Automatyczny nawlekacz igły.
6. Automatyczne i manualne ustawianie długości i szerokości ściegu.
7. W standardzie - stolik powiększający pole pracy.
8. CENA!

Więcej plusów i minusów odkryję niebawem, bo wonsz jest póki co jedyną w stu procentach uszytą i skończoną pracą na tej maszynie.
Przed świętami nie miałam zupełnie czasu na bliższe kontakty z moją nowiutką zabawką.

Wkrótce kolejne coś, całkiem duże i może napiszę coś więcej na temat Singera i mojego z nią współżycia :)

Póki co - czuję się przeszczęśliwa :-)))))

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Kiedyś umrę ze śmiechu!

Jak się kiedyś, gdzieś ukaże mój nekrolog, to możecie być pewne, że umarłam ze śmiechu.
Przez moje latorośle.

Moje córki dostarczają mi nieustannie powodów do dzikich i nieokiełznanych wybuchów śmiechu.

Dziś tylko dwa przykłady imienne.

Anna.
Dzień - sobota.
Starsza jej siostra pokazywała nam - w sensie rodzicom i siostrze swej - coś na swoim kompie.
- Asia! Ale ty masz ikon! - Zakrzyknął tata moich dwóch córek. Faktycznie - monitor Joanny w zasadzie nie potrzebuje tapety - i tak jej nie widać.
Ania siedzi cichutko jak myszka i w pewnym momencie pyta mnie:
- Mamo. A co to jest ten IKON?

Joanna.
Dzień - sobota (taż sama, co wyżej).
Byłyśmy z Anną na Giełdzie Minerałów. W drodze powrotnej, zahaczyłyśmy o Empik i przy okazji umówiłyśmy się tamże z Joanną, powracającą z seminarium magisterskiego.
- To co Chuda? Buty obejrzymy? Nie mam zimówek - Rzuciłam od niechcenia.
- No spoko. Muszę sobie coś kupić, bo mi się buty rozwaliły. Wiatr mi normalnie hula. - Na dowód swych słów podetknęła mi używane swe obuwie pod nos.
Fakt! Stopy Chudej żyły w permanentnym przeciągu. Góra pogniewała się z zelówką na amen!
Dziecko moje starsze wybrało sobie butki, spakowało w pudełko i poszyłyśmy do kasy.
Ja nic sobie nie wybrałam, bo z powodu gigantycznego bólu głowy, nie miałam weny na szperanie po półkach.
Buty, spakowane w pudełku, czekały na założenie do dzisiejszego poranka.
Chuda wyjęła je na światło dzienne i...
I usłyszałam, zduszone, acz krwiste:
- KU...A MAĆ!
- Co jest?
- No co? Sama zobacz!
Buty - nówki nieśmigane. Rozmiar: jeden 37, drugi 38!

Tjaaa...

Pojechałyśmy późnym popołudniem wymienić, a właściwie skompletować obuwie.
Wchodzimy do sklepu. Aś tłumaczy pani:
- Bo kupiłam buty w sobotę, ale jeden jest 37, a drugi 38.
- A jakie mają być? - Zapytała pani.
- 37.
Pani otworzyła pudełko...
- O! Dwa PRAWE!

Tak więc Joanna wykazała się oryginalnością postępowanie - kupiła dwa różne rozmiarowo buty, na tą samą nogę.
W sumie dobrze, że nie zanabyła rękawiczek. Bo jakby tak kupiła dwie lewe, to komentarz nasuwałby się sam ;-)

sobota, 21 listopada 2015

Coraz bliżej święta...

Nie to, żebym straszyła, czy miała ambicję wyprzedzać coca-colę ;)
Po prostu - łapię ochłapy czasu i szyję coś w duchu świątecznym.
Po raz pierwszy w życiu w sumie. Do tych pór jakoś ciągle nie mogłam się zebrać, a jak się ogarnęłam, to się Wielkanoc zaczynała.
W tym roku zawzięłam się okrutnie i postanowiłam, że tom razom nie przepuszczę i mus się uszytkami wbić w świąteczne klimaty.
I się wbiłam.
Najsamprzód powstała choineczka:

Ot, taki drobiazg na próbę.
Potem druga - większa:


W duecie prezentują się tak:


Jedna mini, druga maxi :-D

Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Tak więc stwierdziłam, że mam absolutny deficyt świątecznych szmatek i zaczęłam się szwendać po sklepach internetowych niczym błędny rycerz.
Efektem tego łażenia tu i ówdzie jest:
pkt 1 - wzbogacenie się o materiałki typowo świąteczne typu: małe, złote gwiazdki na zielonym, złoty miks gwiazdek na czerwonym i takiż sam zestaw, tyle że na białym;
pkt 2 - nieplanowany zakup panelu;
pkt 3 - zubożenie konta  osobistego w sposób drastyczny...

Ad. 2 - nie mogłam przejść obojętnie na widok czegoś takiego. No nie mogłam! Panel był kalendarzem adwentowym. Jakże potrzebnym, jak się ma dwie całkiem stare córki, które lubią ten nadciągający czas.
Czas pieczenia pierniczków, czas  kupowania prezentów, czas szukania choinki, czas ozdabiania domu w pierdoły błyszcząco-świecące.
Czyli czas odliczany kalendarzem adwentowym :-)
Te dostępne w sklepach, tekturowe gotowce  jakoś się nie przyjęły u mnie w domu. Nie dziwię się. Czekoladki ukryte za okienkami są średnio jadalne, żeby nie powiedzieć - ohydne.
Tak więc postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce i uszyłam prawdziwy, wieczny kalendarz:



Wielkość - cirka ebałt 60 na 70 cm. Kieszonki są, wbrew pozorom, całkiem pakowne. Jajco z niespodzianką powinno się zmieścić bez upychania i bez łamania go w pasie ;)


No! To tyle na dziś.
W planach mam bieżniczek ze świątecznych szmatek (patrz punkt 1). Próbny wyszedł mi baaardzo apetyczny.
Tyle, że nie wiem, jak mój czas się do tego dostosuje. 
Ale, że ja niezmiernie zdolna i zdeterminowana jestem, to se znajdę czasowydłużacz, względnie czasowstrzymywacz i bieżniczek powstanie.
O!


PS. Wszystkie zdjęcia moich prac są autorstwa mojej starszej córki Joanny.

niedziela, 8 listopada 2015

Pinokio vs. bałwan

Na wstępie chcę Wam bardzo serdecznie podziękować za oddawanie głosów na narzuty wystawione przeze mnie w konkursie

Zabawa już jest zakończona. Narzuta NfD zajęła drugie miejsce w swojej kategorii, a moje kwiaty - piąte.
Jestem bardzo dumna z wyniku (mam na myśli kwiatową narzutę), bo przecież po raz pierwszy startowałam w tego typu konkursie.
Wcale nie miałam na to ochoty i odwagi, bo uważałam, że inne quilterki szyją dużo lepiej, o wiele piękniej i zdecydowanie bardziej finezyjnie.
A ja? Ot - przeciętny rzemieślnik, który w miarę przyzwoicie czasem coś tam stworzy.
Gdzie mi tam do mistrzyń.
Ale...
Jedna taka Jo Ho NAMÓWIŁA mnie, a potem poprowadziła za rączkę i telefonicznie monitorowała moje poczynania mające na celu wystawienie narzuty w konkursie.

Tak, tak Jo! NAMÓWIŁAŚ mnie :-P 

I bardzo się z tego cieszę. Bo udział i zajęte przeze mnie miejsce dało mi jakby kopa do dalszych działań.

Nieważne, że w trakcie konkursu pokasowano głosy oddane na polskie prace. 
I tak wybiłyśmy się na niepodległość - mimo knowań obcych sił :-D

Paradoksalnie bardziej się cieszę z piątego miejsca, niż gdybym zajęła któreś z "nagrodowych".
Bo po wiosennej edycji, w której kilka dziewczyn z Polski zajęło pierwsze miejsca, żadna z nich nawet nie powąchała swojego trofeum...

Spuśćmy zasłonę milczenia na organizatorów tego "festiwalu", bo ich zachowanie bardziej  pod festyniarstwo podchodziło. Czuję się zniesmaczona i zażenowana.

Oni Pinokio, ja bałwan...

Co wcale nie oznacza, że rzucam fochem i mówię nigdy więcej!
Wręcz przeciwnie - mam dość przekorną naturę i czasem lubię jak mi się czerwone krwinki zagotują ;-)

Są jednak zabawy, w których się wygrywa.
Bo się miało po prostu łut szczęścia. I taki też łut był moim udziałem jakoś tak prawie rok (!) temu w zabawie zorganizowanej przez Karolinę.

Udało mi się wygrać dwie, przecudnej urody bawełniane,  tłuste ćwiartki.
Żal było ciachać, ale się przemogłam.
Pierwsze cięcie było z okazji szycia narzuty (tej konkursowej), a drugie nastąpiło w kilka dni temu.
I co ciekawe - w jednym i drugim przypadku pod nóż trafiła czerwona ćwiartka. Niebieska leży i czeka i tak coś czuję, że niebawem się doczeka ;-)

Aha! Może by tak wypadało pokazać co uszyłam.
No nic nadzwyczajnego:



Podkładka. Z racji gabarytów (8 x 8 cala) raczej pod talerz niż pod kubek.

Pokazałam mężowi:
- O! Pinokio! Jaki fajny!
- Pfff! Sam jesteś Pinokio!
- A to nie Pinokio? Nos przecież ma - mąż zaprotestował.
- Sam jesteś Pinokio! Bałwan!
- Co??? - małż poczuł się obrażony.
- Pstro! Nie o tobie mówię. To jest bałwan!
- Aaaa! Super jest! A po co on?
- Pod talerz na przykład.
- Czyj? - Mąż jest dość dociekliwym człowiekiem, żeby nie powiedzieć upierdliwym.
- Czyjś. Bliżej nie określony.
- Aha. - Małż wolał zakończyć temat bałwaniastego Pinokia dla własnego bezpieczeństwa ;-)



Pinokio! TEŻ COŚ! 
No chyba widać, że bałwan?

piątek, 30 października 2015

Głosowanie

Poszły konie po betonie, czyli głosowanie w konkursie ruszyło.

Pierwsza praca, czyli NfD jest tutaj

A moje kwiaty są tu.

Jak głosować?

Bardzo proste - szukamy miniaturki narzuty, klikamy w szare serduszko i już :-)

W każdej kategorii można oddać trzy głosy na trzy różne prace.

Jak ktoś ma chęć, to głosować można codziennie.


Z góry dziękuję za zmianę koloru serduszka :-)

niedziela, 25 października 2015

Swedish Bloom na Blogger's Quilt Festival

Lecę z motyką na słońce...
Czyli postanowiłam wziąć udział w jesiennej edycji Blogger's Quilt Festival, organizowanym przez Amy Ellis



Nie bardzo wierzę w powodzenie tego przedsięwzięcia, ale do odważnych świat należy.
A, że ja tchórzliwa nie jestem, to się zmierzę i z takim wyzwaniem!
O! A co?
Kto biednemu zabroni żyć na bogato ;-)

Postanowiłam (za na mową i wyraźną sugestią takiej jednej paczłorkary), wystawić do konkursu znaną Wam już narzutę o nazwie Swedish Bloom


Wzór  pochodzi z książki "Patchwork please!" autorstwa Ayumi Takahashi. 

Szycie tej narzuty wspominam z ogromną przyjemnością - kombinowanie z zestawianiem kolorów, zszywanie kawałków metodą PP to był relaks i odskocznia od codzienności:


Potem zszywanie poszczególnych elementów i ta niepewność pod tytułem: "stykło, czy nie":





No stykło! Łaski nie robiło i musiało.



Pikowanie, czyli to co tygrysy lubią najbardziej:



Potem metry lamówki:


A na koniec najmniej przyjemny punkt programu, czyli Ata vs aparat fotograficzny :/
Przez przypadek cyknęłam takie ło zdjęcie od tyłu (też pokazywałam):

Tak więc wracając do tematu zasadniczego.
Swój quilt wystawiam w kategorii Small Quilt, ponieważ w przeliczeniu na cale ma w obwodzie tychże 236 '. Tak więc idealnie się mieści.

Można go zobaczyć o tu:

A za kilka dni będę Was prosić o głosy. Oczywiście, o ile  uznacie, że warto oddać głos na mojes szwedzkie kwiaty :-)

sobota, 24 października 2015

NfD Blogger's Quilt Festival





Narzuta, którą zgłaszamy do konkursu, została uszyta wspólnie przez 35 Polek. Uszyłyśmy ją dla naszej patchworkowej koleżanki Danki, Polki od wielu lat mieszkającej w Niemczech.

The quilt which we enroll into the competition was sewn by 35 Polish quilters for our friend Danka, who had been living in Germany for many years. 


 Co było powodem, dla którego połączyłyśmy nasze szyciowe siły?

The reason for uniting our strength was difficult time she was going through.

Na Facebooku mamy grupę wspierającą się   w trudnej sztuce tworzenia patchworków  o nazwie „Patchwork po Polsku”. Danka przez wiele lat była dobrą duszą tej grupy, uczyła nas różnych technik, podpowiadała jak poradzić sobie z zawiłościami patchworkowymi. Była też organizatorką pierwszej polskiej wystawy patchworków za granicą, na Textile Art w Berlinie w 2013 r. Jej działania bardzo zjednoczyły polskie środowisko patchworkowe i dużo jej zawdzięczamy.


 For years Danka had been supporting our quilting efforts on Facebook in the “Polish Patchwork” group. She had been good soul of this group, taught us different techniques suggested how to deal with the patchwork complexities. She was also the organizer of the first exhibition of the Polish patchwork abroad during Textile Art in Berlin in 2013. Her activities united Polish patchwork family and we own her a lot.


Wiosną tego roku Dankę dopadły rodzinne zawirowania losu. Musiała usunąć konto z facebooka i tym samym ograniczyć swoje kontakty z nami. Bardzo nam jej brakuje. Postanowiłyśmy wesprzeć ją w tych trudnych dla niej chwilach i uszyć dla niej oraz dla jej męża narzutę.

Due to her family turmoil she removed her account on Facebook and thus reduced contacts with us. We miss her very much. So we decided to support her in these difficult moments and sew this quilt for her and her husband.

To był tajny projekt, chciałyśmy zrobić Dance niespodziankę. Każda z nas, w różnych miejscach Polski, szyła jeden albo kilka bloków. Najczęściej przedstawiają jakieś miejsca z naszego otoczenia: są kamieniczki i zamek na Starym Mieście w Warszawie, zamek w Szczecinie, polskie wybrzeże, ratusz w Zamościu, piękna brama w Łodzi, czy Stare Miasto w Toruniu. 


It was a secret project because we wanted to surprise our friend. Each of us, in different places in Poland and abroad, worked on one or several blocks. Most often they depict some places in our environment: there are tenant houses and Royal Castle in Warsaw, castle in Szczecin, the Polish coast, the town hall in Zamość, beautiful gate in Łódź, or Old Town in Toruń.

Danka zapytana o zgodę na zaprezentowanie tej narzuty w konkursie tak napisała:
„Pokazujcie tę narzutę, żeby też inne kobiety wiedziały, co to babska solidarność, wsparcie oraz... dobra i piękna robota! Miałyście dobre pomysły i dobre humory, szyjąc te narzutę, a my mieliśmy piękne momenty wzruszenia, ale i wiele przyjemności z częstego oglądania całości i podziwiania każdego bloku z osobna - narzuta u nas na ścianie klatki schodowej, która chodzi się tysiąc razy dziennie. Markowi rozjaśniła ona wiele chorych chwil, było na czym oprzeć oko, było o czym porozmawiać z gośćmi, którzy nieodmiennie zaskoczeni, podziwiali każdy inne cuda.

Wiele moich tutejszych koleżanek bardzo mi zazdrościło - samej narzuty tylko trochę, a najwięcej tylu przyjaciółek! Bo tu się robi takie prezenty tylko dla najbliższych.”



Danka, when asked for permission to present the quilt in the competition, answered:
"Show this quilt, so other women know how important female solidarity and support is – it is good and beautiful work! You had good ideas and good mood sewing the quilt, and we had beautiful moments of emotion, but also a lot of fun with frequent viewing and admiring each block individually – the quilt is on display on the staircase wall and we walk up and down thousand times a day. It brightened many difficult moments of my dear husband Marek. It catches your eye, it is something to talk about with the guests, who invariably surprised, admire its wonders.

Many of my local colleagues envied me, not the quilt itself (maybe a little), but so many friends! Because here you do such gifts just for the closest ones."
 
Więcej o tym projekcie przeczytacie na http://hobbyata.blogspot.com/2015/06/milczenie-jest-narzuta_13.html. Tam też są zdjęcia wszystkich bloków.
Narzuta ma wymiary 87"x98".










More about this project you can read on http://hobbyata.blogspot.com/2015/06/milczenie-jest-narzuta_13.html. There are also pictures of all blocks.
Quilt’s size 87"x98".


Zgłaszamy ją w kategorii Art:  http://amyscreativeside.com/2015/10/23/bqf-art-quilt-category/

niedziela, 18 października 2015

Jesienny spleen

Jesień nastała, niestety. Wraz z nią przychodzą przeziębienia, przygnębienia i ponura perspektywa zimy. Robi się depresyjnie, wilgotno i co raz bardziej łyso, bo liście lecą z drzew



Spod wyliniałych drzew wyłaniają  się groźne zwierzęta:

Rozglądają się ciężkim wzrokiem po okolicy, zapewne w poszukiwaniu dobrego i ciepłego  miejsca na przezimowanie.

O dziwo, coś się udało znaleźć:

Kot z grilla - potrawa w sam raz na jesienną chandrę...

Inne dzikie zwierzę, zaobserwowane w ogrodzie, zapakowało się do koszyka i czekało na transport do ciepłych krajów




Drzewa i krzewy zaczynają głupieć z rozpaczy oraz z tęsknoty za słońcem i zamiast owocami, pokrywają się torbami:


Trzeba im przyznać, że staranne te ich owoco-torby, można by rzec - dzióbek w dzióbek idealne:


Dzikie zwierzę zaakceptowało torby pod warunkiem, że będzie w nich przynoszone żarcie wyłącznie dla niego. 

Torby z pozoru są puste - tylko podszewka i nic więcej.


Z pozoru, bo bystre oko wypatrzy pierwszego, dobrze zakamuflowanego użytkownika:


Biedronko podobny stwór połaził, pooglądał:


Poćwiczył równowagę:

I odleciał w bliżej nieokreślonym kierunku.

Torby zostały same:


Więc postanowiły przenieść się do domu. Że niby spokojniej i bezpieczniej...
A tam okazało się, że transport koszykowy ciut nie wypalił i zamiast do ciepłych krajów, dziki zwierz zawędrował do pokoju i włączył się aktywnie do pomocy przy porządkowaniu szuflad:



Grillowany kot podgrzał sobie jedynie grzbiet, więc musiał zadbać o podwozie:

Kawałek przytulnej szafy i jakoś da się przetrzymać pluchy i zawieruchy.

A jak się jeszcze ma pod głową nowiutką poduchę...

... to z czystym sumieniem można powiedzieć: DOBRANOC!


 Czekam na wiosnę!

Zdjęcia są autorstwa mojej córki Joanny
Wzorzyste materiały, czyli Eclectic Elements, których użyłam do uszycia toreb i poduszki, pochodzą ze sklepu http://b-craft.pl/

niedziela, 4 października 2015

Zwyczajna - niezwyczajna

Lubię szyć, co chyba nie jest dla nikogo jakimś specjalnym zaskoczeniem. Raz mi to szycie wychodzi lepiej, a raz niekoniecznie.
Czasem rzucam się z motyką na słońce i... wracam na ziemię cokolwiek poparzona ;-)

Tym razem jakimś cudem udało mi się uszyć coś dokładnie tak, jak powinno być uszyte.


Poduszka?
No nie do końca...

Nie wszystko jest tym, na co wygląda.

Druga strona:



Poduszka dwustronna???
Zdecydowanie nie!

To zwykła, acz nie do końca zwyczajna narzuta:


Czary mary! Nie ma kota, nie ma chmurek :D

Ale jest narzuta i mistrz drugiego planu:

Co się stało z kotem i chmurką?
Ależ są, są!
Z tyłu narzuty.
Oto chmurka:


A kotek jest za chmurką:

Ot takie czary. Raz kot na wierzchu, a raz chmurka.

Po co taki kamuflaż?
Ano po to, żeby narzuta była wielofunkcyjna, łatwa w przechowywaniu i w transporcie.
Kiedy narzuta ma pełnić swoją podstawową funkcję, czyli nakrywczo-przykrywczą, do kieszeni można wsunąć przemarznięte stopy i mieć dodatkowy grzejnik.

Jeśli narzuta ma czekać na zmarzlucha, to lepiej łatwiej ją przechowywać. Albo zabrać ze sobą. Gdziekolwiek.

Jak dojść od chmurki do kota?
To prosta robota (że tak se rymnę).

Najpierw rozkładamy narzutę:


Następnie składamy:





I mamy zgrabny kwadracik. Chmurka z kotkiem są pod spodem.

Następnie wkładamy obie nasze dłonie szlachetne do kieszeni:

Łapiemy od wewnątrz kieszeni  za rogi:
I przewlekamy całość na drugą stronę:

W ten oto sposób znowu mamy kotka.


Czyli w sposób lekki, łatwy i przyjemny zmieniamy dzieciową narzutę o wymiarach 140 cm na 95 cm, w zgrabną poduchę 47 cm na 47 cm :-)

Pierwszy raz zobaczyłam taki sposób na szycie narzuty u Lenki miesiąc temu. I musiałam, no po prostu MUSIAŁAM uszyć takiego cudaka :-D
Cudak ma nazwę całkiem poważną:

Quillow.

Teraz równanie matematyczne w celu wyjaśnienia imienia:

Quillt + Pillow = Quillow

Proste?
Proste!
I łatwe. Zwłaszcza, jak się Lenkę nieco telefonicznie poprześladuje w celu dopytania o pewien szczegół przy wszywaniu kieszeni ;)

Tak więc uszyłam zwyczajną (?) niezwyczajną (?) narzutę po raz pierwszy.

Ale na bank nie po raz ostatni!