sobota, 29 sierpnia 2015

Niewinne (?) gadżety...

Są rzeczy, które z pozoru niewinne, niosą za sobą spustoszenie, zgliszcza i bajzel dalekosiężny.
Takie niby śliczne, małe, niewinne i wyjątkowo urokliwe, a sieją swoim jestestwem zło, jak rolnik zboże na wiosnę...

Ot, choćby taki przeuroczy kuferek na biżuterię:

Było to miesiąc i jeden dzień temu. Czyli dokładnie trzydziestego lipca roku pańskiego bieżącego.
Joanna miała urodziny. Dość poważne, bo ćwierćwiekowe.
Tortu nie było, bo wartość świeczek przerosłaby wartość tortu.
Była za to Pavlova, ale zniknęła zanim ktokolwiek zdołał jej pstryknąć zdjęcie.
Były kruche babeczki z bitą śmietaną, galaretką i owocami.
No i prezenty.
Między innymi pokazany wyżej kuferek...
Joanna postawiła nowy artefakt w pokoju na biurku i stwierdziła, że w sumie to on nigdzie jej nie pasuje!
I niestety zaczęła myśleć...
U niej myślenie kończy się dramatem  dla niewinnych ludzi. Tak też było i tym razem.
A jak poszybował jej tok myślenia?
Otóż krwawa historia ma się tak:
Dwa dni po urodzinach pierworodnej córki i w dniu urodzin ojca jej, rodzice rzeczonej siedzieli sobie wieczorem w ogrodzie słuchając romantycznego dziamania świerszczy, mniej romantycznego jazgotu psów sąsiedzkich i całkiem nieromantycznej, acz soczystej awantury sąsiadów zza kanałku.
Joanna sfrunęła ze swojej osobostej komnaty i oznajmiła radośnie acz beztrosko rodzicom swym:
- Wiecie co? Mam pomysł!
- Oho! Nie chcę wiedzieć! - Rzekła matka czujna jak owsik w doopie, bo zdążyła poznać swoje starsze dziecko od każdej, możliwej strony i wie, że jak Joanna ma pomysł, to niczego dobrego to nie wróży...
- Pff! Weź przestań! Pomaluję sobie jedną ścianę w pokoju! Tą za biurkiem. Kuferek będzie mi idealnie pasował.
- Do ściany ci będzie pasował, czy ścianę do kuferka dopasowujesz? - Zapytała matka zgryźliwie.
- A co za różnica - Joanna roześmiała się beztrosko.
- W sumie żadna. Maluj sobie - Powiedział pobłażliwie tata.
- JA DO TEGO RĘKI NIE PRZYŁOŻĘ! NIE LICZ NA TO! PALCEM NIE RUSZĘ! NIE POMOGĘ CI! JA MAM WAKACJE I MAM PLAN, ŻEBY W KOŃCU NIC NIE ROBIĆ, TYLKO LEŻEĆ DO GÓRY DEKLEM!  - Wrzasnęła matka, zagłuszając skutecznie romantyczne odgłosy natury i nie tylko natury.
 - Nic nie będziesz robić! Sama se poradzę! Co to za filozofia pomalować jedną ścianę. No może w sumie dwie...
- Dwie??? - Zasyczała matka-furiatka - Co tak skromnie? Leć po całości!
- Oj przestań histeryzować! Tato! A wiesz co? Wymyśliłam, że jak pomaluję, to mi zrobisz lustro na ścianę. Dam ci wymiary. Zrobisz?
- No pewnie! Nie ma sprawy - Tatuś, psiach mać niezawodny i chętny się odezwał. Ba! Się nawet roztkliwił, że go córka w planach remontowych uwzględniła.

Żeby nie być taką ostatnią jedzą, matka powlokła się na górę do jaskini Joanny i wysłuchała radosnej epopei na temat przewidywanego koloru ścian, zmiany okleiny na biurku (co by do tych nowych ścian pasowało) i ogólnej wizji domorosłej stylistki wnętrz.
- No spoko. A czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jak pomalujesz dwie ściany, to reszta ścian plus sufit będzie się odcinać od tych nówek jak szmata do podłóg przy kiecce wieczorowej?
- Znaczy, że co? Cały pokój mam malować?
- A jak inaczej? Jak coś robisz, to rób porządnie od początku do końca, a nie po łebkach.
- Pfff. AŻ takiego remontu to ja nie przewiduję!

Matka se poszła.

Zamiast niej, niezależnie, nawiedził ją był ojciec.
- To gdzie to lustro ma być?
- O tu! - Joanna zamachała ponoć łapami w kierunku ściany, rysując w powietrzu całkiem konkretny kawał prostokąta.
- Aha. To które ściany chcesz malować?
- No tą tu z lustrem, którego nie mam i tą obok. Fajnie będzie, c'nie?
- Fajnie. A reszta ścian? A sufit?
- Po co? Nie jest w sumie tak źle.
- No w sumie masz rację... O patrz! ALE PAJĄK! - mąż matki, ojciec Joanny, wypatrzył na suficie dość konkretnego stawonoga. I niewiele myśląc zatłukł go kapciem własnym. Się cokolwiek rozbryzgnął... Pająk. Nie kapeć tatusia.
- Uuuuuu! Ale masz ufajdany sufit! Teraz nie masz wyboru - musisz odmalować cały pokój! - Rodzic zachichotał złośliwie i tyle go Joanna oglądała...

No i się zaczęło pandemonium...

Bo Anna, młodsza siostra Joanny, na wieść o  przewidywanym remoncie pokoju starszej sis, tradycyjnie zalała się łzami od stóp do głów i szlochając oznajmiła, że ona też chce mieć malowanie, bo ile można mieć białe ściany, bo jej się już znudziły, bo ona kocha konkretne kolory i ona nie chce już dłużej mieszkać z takim syfem na ścianach.
O losie ciężki nauczyciela bibliotekarza na wymarzonych wakacjach....

Następnego dnia (niedziela) mąż i żona zostali powleczeni do składów budowlanych, gdzie dzieciątka szalały w próbnikach farb.
Kupiły po dwa. Każda inny zestaw.
Joanna poszła w kierunku chłodnych, a Anna koszmarnie gorrrrących barw.
Po próbach doszły do wniosku, że to jednak niekoniecznie to, co chcą.
No i znowu jazda po próbki (poniedziałek rano). Bazgranie po ścianach...
Nie jest źle! Jedna z córek (Joanna) już wie, co chce i jedziemy po farby. Znowu do dwóch sklepów, bo w jednym jest jeden kolor, w drugim drugi (poniedziałek po południu).
Anna się miota. Zwłaszcza, że matka nieśmiało rzuciła pomysłem, że może by tak ewentualnie też chciała dwa kolory na ścianach.
- Bo wiesz? Te energetyczne pomarańcze, czy wściekłe żółcie dobrze będzie czymś uspokoić. Typu szary, albo zimny błękit taki bardziej lodowy...
Anna pomysł łyknęła i mus było kupować kolejne próbki. W desperacji matka zasugerowała kolejny odcień żółtego - bardziej spokojny do poprzedników, bo miała wizję siebie samej wchodzącej do młodszej córki z zamkniętymi oczami z powodu powalającej oczojebności ścian...

Znowu dwa sklepy (wtorek rano).
Pomysły córek się wyklarowały. Jazda po farby (wtorek po południu).
W środę rano po coś tam. Odmówiłam wejścia do sklepu zarówno jednego jak i drugiego.
Wstyd mi było! Ile razy można! Toż niedługo pytali by nas w zależności od pory dnia: "a wyspały się panie?" "a co dobrego było na obiad?"
W środę dzieci kończyły opróżnianie swoich pokoi. Nastąpiło uroczyste pokrycie mebli i części podłóg foliami. No i w czwartek do dzieła!


Najsamprzód sufity:





Nosy:




I w ramach zemsty za nos, nogi:



Potem Chuda gruntowała swoje ściany, a matka po odmalowaniu sufitu i zaklejeniu ścian taśmą malarską, u młodej pomachała wałkiem po ścianach.
Kolorem o nazwie "lajt grej".

Się matka załamała, bo zamiast lekkiego chłodu, wyszedł dom pogrzebowy... I to taki bardzo smutny.
Matka pocieszyła się, że następnego dnia dojdzie "sanszajn"  czy inne tam "sanrajs" i ożywi kolor ponury...
Zaiste! Ożywił! Konkretnie i po byku!
Na widok tego czegoś, co spod wałka wyszło, matka zacisnęła zęby.
I oczy, bo kolor ją sieknął po wzroku w sposób absolutnie bezwzględny!
Chuda przyszła i padła.
A potem zaczęły obie (matka ze starszą córką) śpiewać  na widok Anny - tej co ten kolor sobie wybrała - słynne "Kaczuszki".
Poza tym, matka obiecała młodszej córce, że będzie do niej od teraz i od zaraz i na zawsze mówić pieszczotliwie: "mój kurczaczku!". Wymiennie z "moja kaczuszko puszysta".

Matka zupełnie nie rozumie, dlaczego dziecko rzuciło fochem.

Pędzlem, jak widać,  nie rzuciło ;-)

Najszczęśliwszy z powodu niespodziewanego remontu był kot Lucjusz.

Założył na się kondom z folii malarskiej i asystował non stop.
Ba! Raz nawet wlazł z kuwetę z szarą farbą i prysnął przed siebie!
Niestety - ślady bosych i ufarbowanych stóp go zgubiły. Został wydłubany spod kanapy w telewizyjnym pokoju i karnie włożony pod kran przez Joannę.
Bronił się jak lew, ale nogi musiał umyć.
Natomiast Fred...

Fred się wyłączył z powodu upałów...

A ludzie, nie bacząc na żar lejący się z nieba kończyli, to co zaczęli.
I to precyzyjnie do bólu kończyli:



Aha! Raz jeden, do malowania,  dołączył się taki jeden Jeż...

To właśnie ten Jeż dostarczył kuferek i pośrednio związane z nim atrakcje...



Po robocie, każdego dnia, następowało mycie sprzętu.
Grupowe:


I indywidualne:

Potem trzeba było mężem pomontować do kupy to, co się wcześniej rozmontowało rękami matki:(karnisze i listwy przypodłogowe) i córki starszej (kontakty).
Czyli mężu dostąpił zaszczytu wejścia na drabinkę malarską i użycia śrubokrętu.
Ojciec i mąż kobiet remontowych był niejako wykluczony z remontu, bo bladym świtem jechał do pracy i wracał jak zwykle pod wieczór.
Facetki dały radę same.

Tak wygląda kawałek pokoju inicjatorki bajzlu pod tytułem: "Pomaluję jedną ścianę tylko"

                                      


 A tak połączenie "lajtgreja" z "sanszajnem"
Anna stoi tyłem, bo matce chodziło z pewnych powodów o sfotografowanie warkocza.

Potem można było odpocząć:

Albo czynnie myśleć nad nowym wystrojem pokoju:

Gotowy wystrój wygląda tak:

Co to ja chciałam na zakończenie napisać?
Po pierwsze: nie ma to, jak w największe, paraliżujące wręcz upały, pomachać wałkiem i pędzlem. Jak ktoś się chce odchudzać, to tylko taką metodą - działa! Sprawdziłam organoleptycznie!
Po drugie: uważajcie na z pozoru niewinne gadżety! Jak widać na powyższym przykładzie, ich pole rażenia może być zabójcze dla otoczenia.
Po trzecie: poproszę o jeszcze miesiąc wakacji... Bo mam zamiar pomalować przed zimą jeszcze jeden pokój - rozkręciłam się ;-)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Patchwork po Polsku - ZAPROSZENIE

Tak to jest, jak się pod jednym niebem spotkają dwie  kobiety opętane jedną manią.
Manią patchworkową...

No i te kobiety wymyśliły, że warto by było pokazać szerszemu gronu to, co powstaje w zaciszu naszych mniej lub bardziej wypasionych pracowni.
Żeby każdy, kto będzie miał chęć, mógł nakarmić własne oczy szyciowymi cudami.
I to nie na zdjęciach, tylko na żywo.
Żeby można było powzdychać bezpośrednio, a nie tylko do obrazków.
No i dobrze by było, żeby taka wystawa objęła swoim zasięgiem prace nie tylko warszawianek, ale i dziewczyn z całej Polski.

Logistycznie trudne?
No raczej!
Ale co to dla naszych dzielnych wolontariuszek-quilterek Ani i Lenki? ;)

Dzięki nim jest okazja i możliwość zaprezentowania naszych prac podczas tegorocznego VII Kongresu Kobiet w Warszawie, w dniach 11 -12 września 2015.
Kongres odbędzie się na Torwarze, ul. Łazienkowska 6a.





Lokal konkretny, przestrzenny, więc i prace się będą pięknie prezentować, jak i zwiedzający nie będą sobie deptać po odciskach i kopać się po piszczelach.

Wstęp na wystawę dla zwiedzających jest bezpłatny, ale trzeba wcześniej zarejestrować się na stronie Kongresu (wszystko jest w tym poście, tylko ciut niżej).


Wstawię teraz część zaproszenia, które napisały nasze kuratorki wystawy (po całość zgłaszamy się pod niżej podane adresy mailowe)


 Zapraszamy do udziału w wystawie poprzez prezentację 1-3 prac. Nie muszą to być prace najnowsze.
Z uwagi na bardzo nieodległy termin wystawy prosimy o potwierdzenie uczestnictwa w wystawie do 27 sierpnia 2015, godz. 22.00 do Uli   (...)

(...)Koszt udziału w wystawie wynosi 20,00 zł (jeśli ktoś zechce wpłacić większą kwotę nie możemy tego zabronić). Wpłaty powinny wpłynąć najpóźniej 30 sierpnia 2015 na konto Ewy(...)


I bardzo ważna wiadomość zarówno dla chętnych do wystawienia swoich prac, jak i dla zwiedzających:

Wstęp na wystawę w czasie trwania Kongresu Kobiet jest bezpłatny, wymaga jednak rejestracji i odebrania Identyfikatora, bez którego przebywanie na terenie Kongresu nie jest możliwe. Proszę zrobić to w miarę szybko, ponieważ zawsze istniej prawdopodobieństwo, iż organizator zamknie rejestrację wcześniej. https://www.kongreskobiet.pl/pl-PL/register-user/kongresy_kobiet/vii_kongres_kobiet/rejestracja

Po szczegółowe informacje zapraszam
na stronę na FB: https://www.facebook.com/groups/506597652839739/

Osoby nie posiadające konta na FB, zapraszam pod adresy mailowe (prześlemy odpowiednie pliki, dostępne dla fejsbukowców).

nika_002@tlen.pl
biuro@szkolapatchworku.pl

A zdecydowanie więcej na ten temat napisała jedna z głównych organizatorek, czyli Ania u siebie na blogu. O TU.

Tak więc reasumując: z ogromną przyjemnością, mam zaszczyt, w imieniu organizatorek, zaprosić  wszystkich chętnych (wystawców i zwiedzających) na wystawę  pt: "Patchwork po Polsku"!

środa, 19 sierpnia 2015

Się ma to oko!

Szyć lubię. No bo tak.
Ale paradoksalnie w czas wakacyjnej kanikuły czasu na szycie maszynowe nie mam.
Jak już znajdę ten czas, to preferuję dziobanie ręczne na leżaczku względnie na ławce w otoczeniu miłych okoliczności fauny i flory:


Jeśli w ogóle usiądę do maszyny, to tylko na chwilę i z doskoku.
I tak właśnie powstawał mój ostatni uszytek, czyli bieżnik na stół dla taty.


Mam superancki szablon do szycia dresden plate kupiony w Ładnych Tkaninach parę konkretnych miesięcy temu. Leżał biedak i czekał na moją wenę twórczą i się doczekał.
Podziabałam zasłonkę z SH, zużyłam resztę brązu, który  mi został po szyciu tej narzuty i jest.

Tata jest zachwycony i dumny ze swojej starej jedynaczki :)

Jedynaczka ma trochę wątpliwości i zarzutów do siebie samej, ale...
Ale ogólnie nie narzeka, bo w sumie nie jest źle.
Tak mniej więcej wygląda pikowanie:



Moją Jadźką nie poszaleję z wolnej łapy, więc kombinuję. Gorzej/lepiej? A co mi tam! Ważne, że sprawia mi to przyjemność i laikom się podoba ;-D
Aha! Wymiary: 130 cm na 40 cm. Robione na stół. Na oko.
Wyszło idealnie pod wymiar! Się ma to oko ;-)
A niech kto się ośmieli powiedzieć, że jest inaczej!

czwartek, 13 sierpnia 2015

Zaległości bieżące i te co, to inną razą będą

Zaległości mi się zebrało, że hohoho!
Robótkowych i nie tylko.

Dzisiejszy post poświęcę tym rękodzielnym zaszłościom.
I od razu informuję, że to nie wszystkie.
Bo jest ich trochę więcej.
I nie mam na myśli swoich rękoczynów.

Zacznę może chronologicznie.
Otóż, jak wiernym czytelniczkom (i czytelnikom) bloga wiadomo, po raz drugi brałam udział w tajnym projekcie, o którym pisałam o tu.

Nie powiem, żebym bez duszy na ramieniu, Temat zadany nie był łatwy. NYB...
Szycie po łuku do łatwych nie należy, a tam, w tym projekcie, to tylko takie.
Najsaprzód oznajmiłam, że wymiękam, że to nie moja bajka i że nie dam rady.
Ale potem, jak popaczałam na uszytki prowodyrek, to się zachęciłam.
I na próbę uszyłam taki oto blok:

Ponieważ został zaakceptowany przez szanowne i szacowne gremium, odważyłam sie i poleciałam po batikach do narzuty właściwej:



No! Udało się.
Nie taki diabeł straszny.
Metodę EPP jednak lubię z wzajemnością ;-)

Zaległość kolejna.
Anna, moja młodsza córka, była ze mną w Krasnymstawie, o czym już nadmieniłam kilka tygodni temu. 
Naumiała się sutaszu i wire wrappingu.
Pierwsze koczyki już pokazałam w wyżej wymienionym poście, ale to nie były ostatnie.

Tradycyjnie, jak co rok, wyjechałyśmy nad morze.
Zwykle brałam jakieś robótki ze sobą. Plus książki. Anna brała tylko książki,
W tym roku role się odwróciły.
Ja miałam tylko książki, a Anna robótki plus książki.
Efekt jej działań?
Mam nowiutkie, prześliczne kolczyki sutaszowe, w których lansowałam się jeszcze nad morzem:

Piękności! MOJE! OSOBISTE! Z dumą noszę, żeby  nie powiedzieć, że się obnaszam ku zazdrości innych :-D

Ciąg dalszy.

Drugie moje dziecko, Joanna, miała urodziny.
Prezenty dostała, a jakże! Jeden z nich opiszę w kolejnym poście, bo okazał się być dość mocno problemotwórczy.
Dziś skupię się na tych lajtowych, zwyczajnych-niezwyczajnych.
Otóż, jako dodatek do prezentów właściwych, Joanna, jako istota słodkolubna dostała skonstruowane przeze mnie dwa bukiety:



Natomiast młodsza jej siostra zmontowała dla dostojnej, ćwirećwiekowej jubilatki, takie kolczyki:|


W sumie, to i bukiety i kolczyki zasługują na osobny wpis, bo historia ich powstania wcale nie jest taka oczywista...
Warto będzie ją uwiecznić.
Ale to już może inną razą ;-)