piątek, 20 maja 2016

Tsy lata...

Ceść! To ja - Lucek.

Wiecie co?
Właśnie dziś mijają tsy lata od dnia, w któlym mamusia moja kochana mnie znalazła.

Nie wyglądałem wtedy najlepiej. I podobno nie rokowałem...
Ale się zawziąłem i se żyję.
I dobrze mi z tym życiem.
Wprawdzie na dwór wychodzę na uprzęży, bo podobno mogę sobie krzywdę zrobić bez szelek i smyczy, ale i tak jest fajnie.
Najbardziej lubię tarzać się w piachu, czyli jak mówi mamusia "synuś na plaży"

Tloskę mam zakuzone usy, ale jest MEGA!
Kocham huśtać się na ławce (zdjęcia nie ma, bo ani mamusia, ani Asia nie pstryknęły).
Najfajniej huśta się z Anią i z tatusiem.
Oni mają fantazję, bo te inne kobiety boją się, że spadnę i się skrzywdzę.

Bo według nich naćpaną Luminalem padaczkową pierdołą jestem.

No coś w tym w sumie jest... Nie mam normalnego dla zwykłych ssaków napięcia mięśni, jak spadam, często nie umiem wskoczyć na krzesło. Jak już ta trudna sztuka mi się uda, to popadam w coś, co mamusia nazywa "stupor" i spadam na podłogę jak bezwładna szmata...

Kilka dni temu usiłowałem eksplorować biurko młodej młodszej i kiepsko wymierzyłem...

Talerzyka nie ma. Zupełnie nie ma.
 Ale jest podobno pozytywny efekt: najmłodsza posprzątała swój pokój. Cały! Nie tylko okolice biurka.
Tak więc bywam przydatny.
Można rzec - jestem kotem pracowitym!
Po robocie warto się umyć:

Mimo, że obroża przeszkadza jak cholera!


Podobno zamiast mózgu mam fistaszka (mamusia tak twierdzi) i tenże fistaszek nakazuje mi myć wszystko co się rusza, albo leży bez ruchu:

To, co przypomina tłustą dżdżownicę wywaloną na kopiec kreta, to mój starszy brat Fred w pozycji wyjściowej do "robienia brzuszka", czyli głaskania po podwoziu. A także w oczekiwaniu na moje mycie.

Jakby tak podsumować to moje życie cudem darowane?

ŻYCIE FAJNE JEST!
I FAJNIE JEST ŻYĆ!


Ps: zdjęcia (poza kocią kaleką na samochodowej podłodze) zrobiła mi i Fredkowi moja starsza siostra Asia.

niedziela, 15 maja 2016

Dzień jeden z dwóch

Jak zapewne część z Was wie, na warszawskim Torwarze w dniach 13-14 maja miał miejsce VIII Kongres Kobiet.

Dzięki inicjatywie i staraniom Stowarzyszenia Polskiego Patchworku jedną z imprez towarzyszących była wystawa prac patchworkowych polskich quiliterek.

Niestety, nie dane mi było wziąć udział w całości imprezy, a jedynie w kawałku jednego dnia.

Wiem, że pierwszego dnia, tj. w piątek odbyła się prezentacja naszego SPP na temat patchworków oraz firmy Bernina.


A w sobotę rano (zanim dotarłam), w Strefie Kultury, miała miejsce prelekcja o patchworkach i rękodziele kobiet prowadzona przez Kazimierę Szczukę.

Jako się wyżej rzekło - nie uczestniczyłam w całości KK, skupię się jedynie na dniu, w którym byłam.
Czyli na części soboty.
 Nasze stoisko było, że tak obiektywnie stwierdzę, najbardziej kolorowe ze wszystkich stoisk na KK. Po prostu  żyło dzięki pięknym patchworkom.

Jak widać, chętnych do oglądania nie brakowało.
Ale  nie tylko do oglądania. Było bardzo wiele osób, które żywo interesowały się również techniczną stroną zagadnienia. Czyli jak to, do licha. jest zrobione, że to takie ładne jest!
I na takie pytania byłyśmy przygotowane. A mianowicie, oprócz rzecz jasna gotowych patchworków, miałyśmy , że tak powiem, elementy składowo-pokazowe. Czyli kilka gotowych topów o różnym stopniu skomplikowania szyciowego, typową kanapkę patchworkową, spiętą agrafkami przed pikowaniem, pikowanki z wolnej ręki i patchworki po pikowaniu, przed lamowaniem.
Tak więc można było "unaocznić" i zdecydowanie przybliżyć i co tu dużo mówić - OSWOIĆ proces powstawania naszych prac.

Poza pytaniami stricte patchworkowymi, zdarzały się również stwierdzenia:
"Szycie? Eee! To nie dla mnie"
"Umiem robić na szydełku. To wystarczy. Po co znowu czegoś się uczyć"
Jedna z pań, przeglądających patchworkowe gazety, które miałyśmy w ofercie, zapytała z nadzieją w głosie:
"A krzyżyki macie?" No nie. Poza jednym patchworkiem, w którym połowa elementów to były kwadraty haftowane krzyżykami, to więcej nie miałyśmy. Ale nie o to pani chodziło :-D

Nasze stoisko było niejako podwójne, ponieważ w wystawie wzięłyśmy udział wspólnie z firmą Bernina.
Pojęcia nie mam z jakimi pytaniami musieli zmagać się obaj panowie przedstawiciele. Ale zapewne byli posądzani o kontakty z czarną magią, no bo jako to tak? Sama maszyna haftuje? Sama w sumie szyje? Toż to siły nieczyste!

Podczas KK odbyła się licytacja przepięknego patchworku uszytego specjalnie na tą okazję.

To Bargello. Szyło go 9 pań, a dziesiąta pikowała. To był ogrom pracy. Szycie, szycie i jeszcze raz prucie... Efekt jest wspaniały!


Dochód z licytacji został przekazany przez Stowarzyszenie Polskiego Patchworku na cele statutowe Stowarzyszenia Kongres Kobiet.



No a później, to już było pakowanie, likwidowanie i sprzątanie stoiska, bo Kongres Kobiet dobiegł końca.

Cóż mogę powiedzieć na podsumowanie?
Było inspirująco, energetycznie i bardzo budująco.

Warto było być, warto było zaistnieć.

O kolejnych wystawach zorganizowanych przez Stowarzyszenie Polskiego Patchworku postaram się informować na bieżąco.

A dla tych, którzy mają chęć osobiście trzymać rękę na pulsie zapraszam na stronę SPP:
http://polskipatchwork.pl/

Trzeba tam zaglądać regularnie, bo ciągle coś się dzieje :-)
Wystawa na KK była jedną z pierwszych akcji. Teraz czas na kolejne.

Zapraszam!
Wasz Koszałek Opałek.

niedziela, 1 maja 2016

Ale to już było!

Krótko i na temat.
Chociaż wiele z Was zakrzyknie: ALE TO JUŻ BYŁO! (KLIK)

No było, było. Wiem. Czarne na białym.
Ale się odgrażałam, że będzie takie samo, tylko inne ;-)
W sensie, że młoda młodsza zażyczyła sobie serduszko na swoją ścianę.
Zamówiła i ma:

No i jest mi wdzięczna.
Tak bardzo, że dostałam od niej przecudnej urody zawieszkę sutaszową :-)
Ot taka umowa barterowa, czyli towar z towar ;-)
Ale o tym inną razą :-)
Dziś do podziwiania przedstawiam kolejne serce.
I wiecie co?
Tak mnie najszło na te serducha, że mam ochotę uszyć kolejne. Takie samo. Tylko, że w zupełnie innej kolorystyce.
Ciekawe, czy ktoś zgadnie w jakiej :-D