sobota, 22 grudnia 2018

Zrób sobie choinkę na cito - tutorial nr 2

Dziecko moje młodsze, chociaż już nie takie bardzo młode, pewnego pięknego dnia oznajmiło mi po powrocie ze szkoły, że na wigilię klasową to ona zgłosiła się na przyniesienie dekoracji świątecznych.
Ot tak, coś niezobowiązującego w celu oddania klimatu nadchodzących świąt.
- A co zamierzasz zanieść? Jakieś konkrety?
- Oj no wezmę bałwanki i mikołaje.
- Aha. A czy wiesz, beztroska jednostko,  że mikołaje są jedynie cztery, a bałwanki dwa, bo reszta się po ludziach rozeszła? Ciut jakby maławo według mnie...
- TAK MAŁO?! - młodej mina jakby zrzedła.

Mało. Ale ponieważ i tak miałam zamiar powiększyć populację bałwanią jako drobiazgi prezentowe, to stwierdziłam, że w sumie mogę jeszcze dodatkowe pyknąć szydłem na dekorację.

Wiem, wiem - niepedagogicznie, ale zważywszy na ilość godzin, które młoda spędza w placówce oświatowej plus czas dojazdów plus odrabianie lekcji, to litość wzięła górę nad rozsądkiem.
No i co tu dużo mówić - lubię się bawić rękodzielnie :-D

I zrobiłam nie tylko bałwanki, ale również choinki. Na cito :-D


Robota szybka, łatwa i przyjemna.
Co jest potrzebne?
Ano to co na zdjęciu:
Czyli:
- stożki styropianowe
- małe bombki (najlepiej plastikowe)
- pistolet do kleju na gorąco
- łańcuchy choinkowe

Samego procesu tworzenia nie fotografowałam, ale opiszę go dokładnie.
Bombki przyklejamy do stożka w losowych miejscach. Ile? A ile nam w duszy gra :-D
Następnie okręcamy stożek z bombkami łańcuchem. Oba jego końce (na czubku i na podstawie) mocujemy klejem i koniec balu!
Choinka gotowa :-D

Dłużej robiłam ten wpis, niż choinkę ;-)

Tak sobie myślę, że cykl choinek typu DIY wejdzie już chyba na stałe do kanonu moich wpisów.
W ubiegłym roku powstał pierwszy tutorial choinkowy.
A na kolejne choinki już jakiś pomysł mam.
Ale to za rok :-D Uprasza się o cierpliwość ;)

niedziela, 16 grudnia 2018

Dzień dobry TVN

Znowu narobiły mi się zaległości na blogu. Czy ja kiedykolwiek wrócę do regularnego pisania?!
Takie pytanie retoryczne to było...
No to może zacznę od końca, czyli od ubiegłej środy (12.12).

Ekhemmm...

Się lansowałam...

Telewizyjnie.

W "Dzień dobry TVN"

https://dziendobry.tvn.pl/a/jak-wydziergac-swiateczne-ozdoby?fbclid=IwAR3629I6zbuBPXS9U9pPhBMubo52YyoNMwVbTH2wM_zLZ0eEtzaJ1GVP4ZA

Jakby ktoś nie miał cierpliwości to ja jestem od 5:58 i od 7:40.

A jak ktoś zupełnie nie chce mnie oglądać, to byłam tam z bałwankami :

Przepis dla chętnych na rzeczone pluszaki jest tu

Dla osób posiadających konto na FB jest też mój mocno przegadany sposób na bałwanki. Takie subiektywne uwagi, które mogą ewentualnie pomóc.
Ło TU

Na filmie widać jest też renifery z tego wpisu 
Natomiast poducha z rogami i jej schemat pojawią się w kolejnej blogowej odsłonie.

Bez składu i ładu ten wpis.
Oby kolejne były bardziej czytelne! :-D

poniedziałek, 12 listopada 2018

Panel po raz pierwszy

W sumie to nie wiem jak rozpocząć ten wpis...
Dumam i dumam i nic sensownego mi do głowy nie przychodzi.
To może od razu przejdę do prezentacji najnowszego dzieła.
"Drzewo życia" Gustawa Klimta.
W sumie nie planowałam kupna tego panelu, ale kiedy zobaczyłam go na żywo, w sklepie u Ewy, to natychmiast awansował do towaru must have! I to tak na ten tychmiast, bo życie bez niego byłoby jakieś takie niepełne, czy coś... ;)



Tak gwoli ścisłości, to szycia przy nim nie było dużo - doszyłam tylko border no i na koniec lamówkę.
Ale za to pikowania przy nim było, że hoho!

Najpierw wypikowałam czarnym monofilem kontury drzewa i detale.

Później border - kratka po kratce. 


Zwróćcie uwagę, jak on się pięknie mieni złotem! 

I powstała taka piękna zawieszka naścienna:




To pikowanie to była prawdziwa przyjemność. Sporo godzin przy maszynie, ale warto było! :-)


Rozmiar: 85 cm na 105 cm. 
Bardzo nieskromnie powiem, że mi się podoba :-) 
I mam nadzieję, że nowej właścicielce też przypadnie do gustu. Ale o tym przekonam się na początku grudnia.
Za przepiękne zdjęcia dziękuję mojej zawodowej fotografce Joannie :-)

niedziela, 4 listopada 2018

Ten okropny, zły z założenia, fejsbuk...

Facebook...
Zło wcielone. Źródło nikczemności, odarcia z prywatności. Szerzy niemoralność, występek i  niegodziwość.
Grzech i łajdactwo są tam na porządku dziennym.
Taki książę ciemności w zasięgu ręki.
Czyli Sodoma i Gomora naszych czasów.
Każdemu według potrzeb. Każdemu według oczekiwań.

Taaa... 

Nie zapominajmy o jednej, podstawowej sprawie: fejsbuk to przede wszystkim ludzie z krwi i kości. Fejsbuk to my.
To, co chcemy opublikować na naszej tablicy, to nasz wybór. Nikt nam odbezpieczonego pistoletu przy skroni nie trzyma i nie nakazuje: "PISZ CHOLERO, WRZUCAJ FOCIE, BO JAK NIE, TO..."
Jest tam taki czarodziejski myk co się zowie "prywatność". W nim ustawiamy to co chcemy, jak chcemy.
Mamy życzenie informować szerszy ogół, że właśnie zjedliśmy obiadek, że mamy nowy ciuszek, że kwiatek zakwitł, że kotek śpi, że... i że.... oraz że...
Możemy to zrobić. Nie musimy.
Mamy wszak wolną wolę.
Chcemy, żeby nikt nie widział naszych znajomych? W czym problem?
Mamy potrzebę wyjścia w szerszy świat? No to zakładamy fanpejdża (taki jakby blog, ale szybszy w komunikacji).
Spektrum działania na fejsie jest bardzo szerokie i tylko od nas i od naszej decyzji zależy, w którą stronę pójdziemy.

Po co ja to piszę?
Reklama jakaś? Fejs mi zapłacił?
Nie.

Ale ta z gruntu zła platforma komunikacji (wg. niesfejsbukowanych), ma takie cuda jak grupy tematyczne. Dowolne. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę słowo-klucz i mamy, co chcemy. Z różnych stron świata.

Chcesz dziergać na drutach?  Chcesz szyć patchworki? A może marzysz o lotach balonem? Wbijasz na fejsa i masz grupy tematyczne. Dowolne. Co tam komu w duszy gra.

Mnie się loty balonem i inne takie tam skoki ze spadochronem nocami nie śnią, ale jestem członkiem wielu grup.

Ostatnio dołączyłam do tej.



Nie ukrywam, że po raz pierwszy biorę udział a takiej akcji.
Dla Dominika. Na jego dalsze leczenie i rehabilitację.
Za zgodą jego mamy cytuję:

Dominik urodził się w 2008 roku z objawami niedotlenienia i niedożywienia wskutek przedwcześnie postarzałego łożyska. Rozwój psychospołeczny oraz motoryczny od pierwszych tygodni przebiegał nieprawidłowo. W 2010 roku otrzymał opinię o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju z uwagi na opóźniony rozwój mowy (obserwacja w kierunku niedosłuchu) oraz zaburzenia zachowania i od września tego samego roku rozpoczął indywidualny program. W 2011 roku otrzymał orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego z uwagi na całościowe zaburzenia rozwojowe - spektrum autyzmu. Zostało ono wydane ponownie w 2014 roku ze względu na autyzm. W 2016 roku otrzymał orzeczenie o niepełnosprawności.
STOWARZYSZENIE SALUTARIS
UL. RUSKA 39; 50 - 079 WROCŁAW
Bank Pekao SA 96 1240 6768 1111 0010 4374 9596
Tytułem – Dominik Potocki darowizna

Na aukcję, na początek wrzuciłam miśka.

Ponowny cytat (własny, z aukcji):
Dla Dominika.
Mięciutki, przytulny misiaczek. 20 cm pulchnego ciałka do kochania ❤️
Ręcznie robiony (szydełko), bezpieczne oczka, wypełnienie - kulka silikonowa hypoalergiczna. Misiek pierny pralką.
Cena wywoławcza 8 zł. Koniec licytacji 09.11 godzina 21.00
Kw. pokrywa nabywca.


Tak więc, jeśli kogoś przekonałam, jeśli ktoś OKRRROPNIE zaryzykuje i dołączy do fejsbuka, zapraszam do licytacji.
Wystarczy mieć konto i dołączyć do grupy:


Fesjsbuk nie boli. Tworzą go ludzie tacy jak my :-)

niedziela, 28 października 2018

Podsumowanie

Nooooo...
No trochę mnie tu nie było... Październik chyli się ku upadkowi, a tu se wisi  wpis o Fredku z początku sierpnia.
Wstyd jak moherowy beret!

Mus zebrać do kupy i się i własne dokonania z ostatnich milczących blogowo miesięcy.
No to jadziem!
Początek będzie od końca. Szydełkowo do tego. Ot tak, bo kto biednemu zabroni żyć na bogato :-D

Wyprzedziłam coca colę :D Mam dwa Rudolfy świąteczne. Na specjalne zamówienie i życzenie obu moich starych córek:

Ciut od góry:
I od góry bardziej:
Są spore: ok. 35 cm wzrostu miękkiego ciałka do przytulania :-)
Wzór dla chętnych jest tu


Lamy vel alpaki vel lampaki. Zdania są podzielone.

Jak zwał, tak zwał. Jedno jest pewne - są mięciutkie i do kochania :-D
Wzór od Orlicacraft dostępny  również i pod tym adresem
Aktualnie robię taki komplecik na zamówienie. Ciut inne kolorki będą.

Jeden z wielu miśków z resztek włóczki:
Wzór jest tu za darmo
Poza zabawkami, dziergam cierpliwie UPIERDLIWIE NUDNĄ chustę Virus. Wzór jest łatwy, prosty i wizualnie uroczy. Ale jakoś nie mam do niego weny...
I tak mi wisi na szydle od lutego. Baaardzo niecyklicznie coś przybywa. Bóg raczy wiedzieć, kiedy to cholerstwo skończę ;-/
Może szybciej, niż tego szyciowego ufoka:

Top uszyłam niejako publicznie ponad półtora roku temu, a dopiero wczoraj wykończyłam.
Czas najwyższy, bo jutro wędruje w ramach prezentu dla pewnej miłej pani :-)

Dobra! Wracamy do szydła!
Kot obrażony, czyli jeden z prezentów dla przesympatycznej znajomej z okazji jej urodzin:

A to drugi dla tej samej pani :-)

Jak łatwo się domyśleć, kociara jako i ja :-D
I szyjąca! Mistrzyni maszyny, patchworków i pikowania. Więc pomyślałam, że taka paniusia podręczna do przechowywania pierdołek szyciowych może jej się przydać :-)

Paradoksalnie niczego jubilatce nie uszyłam, bo... BO NIE! :-D Ona za dobra w te klocki, żebym się odważyła startować z uszytkami w jej kierunku :-)
Nawiasem mówiąc, beznadziejne kolorystycznie to zdjęcie. Lala ma twarz w kolorze NATURALNYM, a nie trupio sinym :-/

Szyciowo teraz będzie.
Koty lubię, jakby ktoś nie wiedział. Mam dwa, ale że to jakby mało, to dohaftowałam se maszyną kolejnego:



Do kompletu z tym leniwcem odbywającym sesję typu solarium pod lampką, dużo wcześniej haftniętym (też maszyną) kota demolanta:


Koty Simona są dostępne grafiką za free w necie. Żeby nie było, że kradnę i naruszam takie tam jakieś prawa...

Dobra... Szycia ciąg dalszy...
Miałam resztki szmatek po szyciu narzuty. Pozszywałam je:

A potem posiekałam i znowu zszyłam. I mam torbo-siatę:

Pakowna jest i wytrzymała. Lansowałam się z nią na Helu i dalej lans w pracy trwa :-D
Jakby ktoś chciał sobie uszyć, to tutek jest tu

A na zakończenie wpisu dla cierpliwych poduchy
Do ich opisu posłużę się własnym wpisem na fanpejdżu:
"Poduchy uszyte z pozostałości po koszmarnym bieżniku sprzed dwóch lat. Mniej oczopląsne, niż wspomniane okrycie stołu"
Ufffffff!
Jestem na bieżąco! CHYBA! :-D
Oby tak było, bo pewnie już wielu czytelników odeszło z blogu w niebyt, w poczuciu absolutnego zaniedbania.
Informuję, tych pozostałych i wiernych, że aktualnie finiszuję z pikowaniem zarąbistego panelu Klimta. Więcej szczegółów za trochę :-)
Już dziś zapraszam :-)


sobota, 4 sierpnia 2018

Fryderyk Pierwszy Waleczny

Jak wiecie nie od dziś, mam dwa koty: Fryderyka i Lucjana.
Obaj panowie dość cyklicznie przewijają się przez mojego bloga.
Dziś będzie o Fryderyku.
Fred z natury jest kotem łagodnym, spokojnym i cierpliwym. Toleruje różne wyskoki zarówno Lucjana, jak i nasze. Każde, nawet najlżejsze dotknięcie kociambra ludzką dłonią,  kończy się rozgłośnym mruczeniem a la traktor.
Ostatnio znarowiły się u nas w ogrodzie obce koty. W sensie, że nie nasze, tylko sąsiedzkie.
Łażą i wylegują się gdzie chcą. Fredek średnio na nie reaguje.
Pod warunkiem jednak, że nie zbliżają się za bardzo w stronę Lucka.
Lucek jest jego prywatny: to on ma prawo na niego pchiknąć, pysknąć, warknąć, albo przyłożyć mu od niechcenia łapą. Innym WARA!
Gdy tylko któryś z obcych zbliża się do Lucka zbyt blisko, według oceny Fredzia, dostaje stanowczy odpór i zostaje odgoniony warczeniem na bezpieczną  dla Lucka odległość, przywiązanego na smyczy do architektury ogrodowej. Po czym zainteresowanie Fredzia dla obcych spada do zera.
No poza myszami, kretami, padalcami, żabami, ptakami...

Ale czasem w nim wzbiera... Odpala, jak perszing, bo TAK! Bo ma dośc panoszących się obcych na jego niezawisłym terenie.
Wzbiera w nim złość, frustracja, poczucie, że trzeba bronić wszystkich przed wszystkimi. Instynkt stadnego dowódcy bierze górę nad pacyfistyczną naturą spokojnego, futrzastego grubaska.

Tak też i było w ostatni dzień lipca.
A właściwie późnym i ciemnym wieczorem.
Leżałam już w barłogu, kiedy usłyszałam dzikie i opętańcze kocie wrzaski. Od razu wiedziałam, że jeden z tych ryczących sierściuchów należy do mnie (albo może ja do niego...).
Wyszłam na balkon i huknęłam stanowczo w czarną noc:
- Fryderyku! Proszę do domu! KICI KICI!
Fryderyk posłuchał o dziwo!
Przyszedł, poszedł spać, rano zjadł śniadanko i poszedł na dwór.
Po kilku godzinach wrócił do domu...
Dyndałam sobie w tym czasie na ławce, popijałam kawkę i bujałam się niechcenia.
- MATKO Z CÓRKOM! FREDEK! CO CI SIĘ STAŁO?! - Zakrzyknęłam przerażona.
Kot wlókł się na trzech łapach. Lewą przednią niósł jakby obok...
Fred usiadł, bezgłośnie otworzył usta i wbił we mnie bezbronne spojrzenie ócz swych zielonych.
Zerwałam się z ławki, kota chwyciłam w opiekuńcze ramiona i położyłam w cieniu, obok siebie na ławce.
- Fredziulku! Pokaż łapeczkę.
Pokazał. Z płaczem i jękiem.
- Pośpij. Wet jeszcze nieczynny. A może samo ci przejdzie...
Pospał. Nie przeszło.
No to trzeba było kota zapakować w transporter... Fred entuzjastą jazdy samochodem zdecydowanie nie jest. W przeciwieństwie do Lucka.
Więc wyglądało to tak:
wpycham Freda do transportera, on się zapiera na szeroko rozkładając łapy. Ni cholery się nie zmieści, chyba, że mu barki wyłamię!
Zaczynam go składać. Wrzeszczy, bo go boli. Lekko odpuszczam, ale dalej nie mogę go wepchnąć.
Lucjan korzysta z zamieszania, ładuje się dobrowolnie do transportera i siedzi w środku w pozycji typu: "no mamusiu! cekam! mozemy jus jechać, bo ja kocham jechać!"
- LUCJAN WON! - Huknęła mamusia.
- NIE! - Odparł Lucjan.
Ja pierd...e! Jeden wyje, bo nie chce, drugi mordę drze bo chce!!!
Wydłubuję Lucka jedną ręką, bo drugą trzymam Freda.
NIE DA SIĘ! Lucjan się zaparł.
Puszczam Fredka, wydłubuję  z transportera oburącz Lucka.
Udało się.
Tyle, że w tym czasie Fryderyk zwiał na trzech nogach diabli wiedzą gdzie!
Znajduję Fredka. Składam go do kupy, żeby przeszedł mi przez drzwiczki transportera.
Mordę drze jak upiór. Trochę go wepchnęłam, ale pod brzuchem przemknął mu Lucjan i znowu jest pierwszy w transporterze!
KURRRR...DE!!!
Za trzecim razem byłam bystrzejsza - Lucka przycisnęłam kolanem do gleby, jak tylko wślizgnął się pod Freda. Freda upchnęłam w transporterze, zanim Lucek zdołał mi amputować rzepkę...
Żar się z nieba leje, a ze mnie poty numer chyba tysięczny...
Pojechałam. Akompaniament Fredek zapewnił mi nieziemski. Trzeba przyznać, że rozpiętość głosu ma zarąbistą: od głębokiego basu, do sopranu...
- A któż to tak śpiewa? - Zapytał mnie wet na wejściu.
- Fryderyk. Bynajmniej nie Chopin, bo on raczej nie śpiewał. - Odparłam.
Wet łapę obejrzał i od pierwszego, że tak powiem wejrzenia, bez moich zeznań stwierdził:
- Walczył, prawda?
- Jako lew! - Potwierdziłam.
- No właśnie widzę. Ma zmiażdżone tkanki miękkie. Koty, jak się tłuką, to niekoniecznie gryzą się do krwi. To się rzadko zdarza. Zwykle się łapią paszczami i GNIOTĄ, GNIOTĄ, aż do takiego stanu, jak u niego.
- Szkoda, że kłaki nie fruwały - stwierdziłam smętnie.
- No szkoda, bo nie byłoby wtedy takich efektów, jak u niego.

No cóż...
Fred leczenie rozpoczął dokładnie pierwszego sierpnia. Wczoraj wieczorem jego łapina wyglądała tak:

Czyli duuuużo kociej łapy...
Dziś, w drodze do weta, łapa "pękła". W sensie, że wrzód, który wezbrał pod skórą wylał zawartość na zewnątrz...
Oszczędzę Wam szczegółów.
Ale dzięki temu Fredzio zaczął się lekko opierać na tej łapie i od czasu do czasu przejawia chęć do jedzenia!
Idzie ku lepszemu? Taką mam nadzieję. Łapę mam przemywać i wyciskać zawartość. TO nie jest problem.
Gorsze jest to, że weterynarz też człowiek i ma prawo do wypoczynku...
Od jutra wet będzie hulał nad morzem, a ja została obdarowana przez niego pięcioma dawkami antybiotyku.
W strzykawkach!
Biedny Fred! Nie wie, że może być coś gorszego od podróży samochodem :-D
Chociaż nie pierwszy raz będę robiła zastrzyki.
Kiedyś sama siebie musiałam kłuć, kilka razy koty. Ale przecież nie robię tego codziennie i zawodowo!
Tak więc dla przypomnienia dziś przeszłam szybkie szkolenie z podskórnych iniekcji.
Podobno poszło mi świetnie. I mogę zostać asystentką weta od zastrzyków.
Nie wiem, czy ten entuzjazm podziela również Fredek.
Póki co, śpi spokojnie w mięciutkim legowisku i zdrowieje.


Aha! Kota sąsiadów nie widziałam od tamtego ostatniego, lipcowego wieczoru...
Nie to, żebym mu źle życzyła, czy coś. Miły koteł z niego.
Ale swoją drogą, ciekawe, jak on wygląda po starciu z potężną masą rozwścieczonego Fredka ;-)
Sąsiadki nie pytam. Ot tak... Co mam jej tam głowę zawracać ;-)

niedziela, 17 czerwca 2018

Pczół

Pszczoły.
Jeden z największych problemów ekologicznych XXI wieku.
Wirusowy paraliż pszczół, pestycydy, goowniane powietrze. Ba! Nawet Wi-Fi jest dla nich zabójcze, bo zakłóca działanie naturalnego pola elektromagnetycznego!
Jak wyginą pszczoły, zginą też ludzie...
Perspektywa dość dołująca, ale niestety bardzo prawdopodobna.
We własnym ogrodzie widzę, że po kwiatach głównie uwijają się motyle i trzmiele. Pszczół jest na lekarstwo, a właściwie na skąpe recepty :(

Tak więc, postanowiłam przyciągnąć pszczele roje do własnego ogrodu. Metodą najprostszą.
Wzięłam szydło i dziregnęłam pszczołę giganta. Taką w sensie mega królową, matkę wszystkich pszczelich matek.


Ma za zadanie wabić rodzinę, więc się stara i szwenda po ogrodzie.
 To sobie na drzewku przycupnie:




Albo kotu pokaże kto tu rządzi...



Zamyśli się na jabłoni...


Ale jest!
Ma być ochroną i wabikiem dla innych pszczół. Ten mój pczół.
Duży pczół.
Ma 65 cm wzrostu (z czułkami). W oryginale powinien mieć 80 cm, ale ja jakoś ścisło oczka robię i wyszło pczolisko nieco mniejsze, acz niemałe :-D

No tak...
Szydełko mną zawładnęło i tak pewnie będzie przez wakacje, bo na dworze z maszyną do szycia słabo się widzę. A na posiadówy domowe, w murach, zupełnie nie mam ochoty. Za dużo kolorów, zapachów, wolności i przestrzeni, żeby się katować patchworkami :-)
Przyjdzie jesień i zima, to wtedy pomyślę ;-)

Dane techniczne mojego pczoła:
- wzór jest do kupienia u OliMori
- włóczka Dolphin Baby, szydełko nr 4
- wypełnienie: góóóóra kulki sylikonowej hypoalergicznej
- masa zabawy i relaksu (bezcenne!)

Za zdjęcia dziękuję mojej niezawodnej, zawodowej fotografce Joannie :)

niedziela, 3 czerwca 2018

Aaaa! Były sobie osły dwa...

Trzeba przyznać, że częstotliwość wpisów na blogu to ja mam iście zabójcze ostatnio!
Jeden na miesiąc, albo i rzadziej...
Nie to, żebym nic nie robiła. No tak się nie da :-D
Tylko jakoś mi pod górkę do pisania. I do robienia zdjęć.
No to dziś trzeba nadrobić. Zwłaszcza, że dziecko moje strasze porobiło zaczepiście piękne zdjęcia temu, co spod szydła mi wyszło.
Powolutku zaczynam lubić szydełko. Ale baaardzo powolutku!
Zanim przystąpię do prezentacji, mały wtręt.
Bajkę o Kubusiu Puchatku zna każdy.
I na pewno każdy wie, że postaci z rzeczonej bajki psychicznie były bardzo nie ten teges...
Krzyś - schizofrenik - gadał z wymyślonymi postaciami i w nie święcie wierzył.
Kubuś - obsesyjne skupienie na miodku.
Królik i jego mania sprzątania - zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Tygrysek - modelowe ADHD!
Maleństwo - nikogo nie słucha i często kończy się to niebezpiecznymi sytuacjami - ewidentny autyzm.
Mama Kangurzyca - nadopiekuńcza mama z nadmiarem wyobraźni - typowy paranoik.
Sowa - dyslektyk pełnym dziobem!
Prosiaczek - histeryk, tchórz, nerwus. Zaburzenia lękowe jak obszył!
Kłapouchy i jego negatywny stosunek do świata... Toż to ewidentny przykład bardzo głębokiej depresji!

No cóż...

Nigdy nie lubiłam bajki o Stumilowym Lesie. Ale do jednej z postaci miałam zawsze sentyment.
Do której?
Ano do tej:

Ten smętek w oczach...

Te zgarbione plecki i ten ogonek z pozytywnie różową kokardką, byle jak przyczepiony...

Nostalgiczne spojrzenie w siną dal...


No po prostu nie mogłam przejść obojętnie obok tej eskalacji melancholii :-D

Wiedziałam, że u mnie w domu ma szansę  jeśli nie na wyleczenie, to chociaż na wyciszenie deprechy.
I chyba się nie myliłam. Piorunem znalazł kumpla, równie osłowatego jako i on, czyli Lucjusza, kota z piekła rodem:

A potem...
A potem Kłapouchy trafił pod opiekuńcze skrzydełka mojej młodszej córki Anny, czyli często/gęsto upartej jako osiołek, panny wiosen siedemnaście:

Tak więc Kłapouchy znalazł u mnie w domu przynajmniej dwie istoty ( osły!), dzięki którym jego melancholijny paszczor ma szansę uśmiechnąć się od jednego kłapciatego ucha, do drugiego ;-)

Jakiej wielkości jest oślina? 
Nie wiem :-D Spory jest. 
Tu zdjęcie poglądowe z zapalniczką. (Tak, tak! Wiem! Palenie to zuuuooo! Ale ja lubię być zła :-D )


Dane techniczne:
- wzrost - jak na zdjęciu powyżej, czyli około 40 cm. Może więcej. A może mniej :-D
- włóczka - Himalaya Dolphin Baby nr 341 na ciałko (prawie trzy motki), na pyszczek nr 333, wnętrze uszu nr 309, brzuszek 305. 
- grzywka i końcówka ogonka Everyday Bebe 70122 rozczesane rzepem
- szydełko nr 4 ( nie wiem po co się katowałam przy innych zabawkach z tej włóczki szydłem nr 3!)
- wzór darmowy od OliMori

Za przepiękną sesję zdjęciową dziękuję bardzo mojej starszej córce, Joannie :-))))


No więc tego... Szydełko nie jest jednak złem wcielonym... Rozmyślam nad kupnem wzoru od Oli. Na MEGA wielką pszczołę :-D 
Pomyślę... Zobaczymy, co mi z tego myślenia wyjdzie :-D

czwartek, 3 maja 2018

Misz masz

Kwiecień minął bez jednego nawet wpisu... A to się porobiło!
No ale jak tu coś pisać, jak przyroda oszalała ze szczęścia i sieka kolorami i zapachami na odlew?


W tym roku może znowu będą jabłka




I na wiśnie też jest szansa



Wejście do ogrodu wygląda tak:



Natomiast na pożegnanie tak:

W którą stronę by nie patrzeć - pachnie jednakowo oszałamiająco :-)

A jak nie pachnie, to wygląda obłędnie:
I jak tu w takich okolicznościach przyrody siedzie przed kompem i coś pisać?
No nie da się! Zwłaszcza, że Lucjan zażyczył sobie wznowienia leśnych przejażdżek rowerowych

Czasem jednak znajduję chwilkę i coś tam dziergam.
Nielubianym szydełkiem dziergam :D
Na przykład kot zmęczony, najabłonkowy ;-)

Coś na słodko, czyli babeczka i lodzik ;-)





Coś in progres, czyli kiedyś powstanie coś użytecznego. Póki co wygląda jak bezkształtny kręgiel :-D



Maszyna do szycia stoi i się kurzy, bo żal mi tych ciepłych i pięknych dni na siedzenie w murach.

W murach to ja w pracy tkwię. I też mi szczerze mówiąc rozrywki nie brakuje.
- Proszę pani! Ja chcę tę książkę, co moja koleżanka czytała i jej się podobała.
Yyyy... Nie... No tak! Oczywiście!
Szybkie pytanie o koleżankę, bo mogę namierzyć rzeczoną lekturę w karcie analitycznej wspomnianej panienki.
- A jak koleżanka się nazywa?
- Zuzia.
- A na nazwisko jak ma?
- Nie wiem! Przecież ja z nią tylko na świetlicę chodzę!
- A może jakiś fragment tytułu pamiętasz z tej książki?
- TAK! Na wierzchu była różowa!


Przychodzi dziecię z klasy drugiej.
- Poproszę lekturę.
- A tytuł?
- Kasiunia!
Szybkie myślenie: "Karolci już się nie przerabia, Oto jest Kasia za rok. Ryzykuję!"
- A może "Asiunia"?
- Oooo! Noooo!
No....

Ten sam dzień, jakieś 15 minut później. Wchodzi Julian z klasy czwartej. Miłe dziecko i raczej ogarnięte.
- Dzień dobry. Chciałbym wypożyczyć lekturę.
I cisza...
- A jaką? - Zagajam.
- No to co u mnie w klasie mają przerabiać.
Tjaaaa...
- Aha. Julek! Czwartych klas jest u nas pięć, więc nie wiem co konkretnie w twojej ma być.
Julek się zamyślił, skupił intensywnie i po chwili usłyszałam:
- Dywizja koziołków!

Lata wprawy robią swoje. Julian wyszedł z biblioteki trzymając pod pachą "Dynastię Miziołków" ;-)

Oby do wakacji!


Wzór na kota jest tu
Wzór na babeczkę jest tu
Adres wzoru na loda przepadł bezpowrotnie.